
Wiersze o życiu, które trwa dokładnie tyle, ile opadanie płatków wiśni
[RECENZJA]
by Marcin Szyndrowski
Tomik poezji Marii Duszki pt. „Hanami” jest cichy jak tchnienie, a zarazem głośny jak pęknięcie w duszy. To nie są wiersze o kwiatach. To książka o życiu, które trwa dokładnie tyle, ile opadanie płatków wiśni. O człowieku, który próbuje nadać sens przemijaniu. O chwilach, które trzeba uchwycić zanim znikną — bo potem zostaje tylko chłód rzeczy i porządek bez życia.
Duszka dedykuje „Hanami” wnuczkom - Basi i Lii - ale ten gest nie jest ckliwy ani matczyny. To raczej próba przemycenia w delikatnych wersach wiedzy, którą trudno przekazać wprost. Wiedzy o tym, że istnienie jest krótkie, a piękno nie trwa. Że trzeba mieć w sobie zgodę na ulotność, inaczej wszystko się rozsypie.
Tomik jest krótki, formy - zwięzłe jak oddech między myślami. Każdy wiersz to mikroskopijna konstrukcja z ciszy i drżenia. Duszka nie rozwija obrazów, nie tłumaczy - zostawia ślad. Czasem jedno słowo, które wystarcza, by w głowie otworzył się cały krajobraz. I to właśnie jest jej poetycki zamysł: minimalistyczny cios zamiast rozwlekłej opowieści.
Jadwiga Mizińska w posłowiu przywołuje Skargę, Kartezjusza, Norwida - i robi to nie po to, żeby zabłysnąć erudycją, ale by pokazać, że w „Hanami” stawką nie jest ładny wiersz. Stawką jest duch. „Porządek” - pisze Mizińska - może być martwy albo żywy. Martwy - to ten, który wszystko układa w szufladki. Żywy - to ten, który pozwala się zachwycić, nawet jeśli świat się sypie. Duszka opowiada właśnie o tym drugim porządku. O tym, który nie zna planu dnia, tabelki, KPI ani terminów.
Kiedy Japończycy świętują hanami, porzucają wszystko. Nie pędzą, nie konsumują. Siadają pod drzewem i patrzą. U nas weekend stał się świeckim rytuałem zmęczenia. Zamiast świętować, grillujemy. Duszka przeciwstawia temu swoją prywatną liturgię ciszy. Jej poezja nie ma w sobie ani grama konsumpcyjnego błysku. To raczej poetycka asceza - wiersze, które uczą powściągliwości i skupienia.