Algorytmy naszego istnienia
(O poemacie „Totum” Elżbiety Musiał)
Poemat „Totum” Elżbiety Musiał to swoista mowa żywiołów, tych, co zastygłe w milczeniu kamienia, i tych, co żywe, stale obecne, nieprzemijające. A w środku tych żywiołów zmagający się z nimi i ze sobą człowiek. Istota zbyt złożona i jednocześnie zbyt prosta. Od prawieków pytająca o swoje istnienie, tak nikłe, że niewidoczne prawie. Co po nim zostanie, może tylko krótkotrwała pamięć albo „ślady na piasku i kręgi na wodzie” – jak pisze autorka, przywołując tu frazę z wiersza Staffa.
Strofy o przemijaniu i znikomości istnienia mają swój kontekst, np. filozoficzny, gdy poetka zastanawiając się nad jednym z tych żywiołów – jest nim woda – przywołuje Heraklitowe słowa i, co więcej, stawia przed nimi jakby znak zapytania, zauważając: „w kontekście dziejów, / zwłaszcza nowych – nawet rzeka przemija. Tym razem / nie napłyną inne wody – tylko ten cień, tylko cień wody”. Starożytny mędrzec nie mógł przewidzieć coraz to innej postaci przemijania świata.
Jedna z części poematu nosi tytuł „Przestrzeń”. To też jeden z żywiołów – starożytni nazywali go powietrzem. Ma swoją magię, irracjonalną, bo niezgłębioną. Podmiot liryczny usiłuje zmierzyć się z tą wielowymiarową przestrzenią: „Wchodzę w nią, a ona nieustająco we mnie”. To swoiste przenikanie, wzajemne sycenie się sobą. Przestrzeń jest przecież wszechobecna: „i gdzie się w proch nie obrócisz ONA jest”. Powstaje pytanie, czy zamiarem autorki było wyrazić to wszystko, co wokół nas i co w nas samych? Tytuł poematu „Totum” (z gr. całość) wskazuje na tę złożoność naszej egzystencji w świecie. Nasz byt, aczkolwiek znikomy, ma wiele barw i odcieni. Każda chwila, każdy dzień przynosi coraz to inne doznania, przeżycia czy przemyślenia. Ich bogactwo pulsuje w nas, zatrzymując w pamięci minione. Apostrofą właśnie do tej przemożnej siły, jaką jest ludzka pamięć, rozpoczyna autorka kolejną część poematu.
Po wielokroć ONA, nieodgadniona nawet dla siebie.
Otworzy chwilę. Wyjmie westchnienie z przestrzeni,
nuty jak z katarynki popłyną.
Starożytna bogini pamięci Mnemozyne z zadowoleniem wysłuchałaby pełnych uznania fraz:
Emanacjo pragnienia,
emanacjo zwątpień,
emanacjo zdarzeń.
Summo emanacji.
Rachunku sumienia –
miej choć odwagę pamiętać.
Niektóre fragmenty poematu przybierają postać ody lub hymnu. Ale poemat ma to do siebie, że jego pewne akapity mogą zaistnieć samodzielnie. Tak jest i w części zatytułowanej „Myśl”. Z definicji jest myśl wytworem naszego umysłu, aktywnym ruchem neuronów. Jak w poetycki sposób wyrazić to wszystko, co zawiera w sobie myśl i czym w istocie swej jest? Oto wspaniała jej kwintesencja:
Nie, wodą nie jesteś,
a przelewasz się z pustego w próżne.
I bujasz w obłokach jak na zawołanie,
w nieznane przenosisz to tu, to ówdzie,
bez wysiłku. Roztrząsasz wątpliwe
i co leży na sercu, bezkarnie dociekasz,
do czasu bezkarnie.
I jeszcze fragment kończący tę niezwykłą odę do myśli, ale już przeniesioną w przyszłość:
Myśl – czy wykona skok kwantowy?
Cogito ergo sum. Wyobraźnia czy
logika dyktuje pytania?
I która pierwsza przed drugą.
„Anima” – to fragment poematu, który ukazuje, że pojęcie duszy czy też filozofia duszy jest znacznie trudniejsza niż filozofia przestrzeni, pamięci, myśli, nawet kamienia. Czy dusza istnieje, a jeśli tak, to czy jest nieśmiertelna – pytanie zadawane od dawien dawna. W każdym razie na pewno zaistniała w filozofii i w poezji. Mottem do „Anima” są słowa z wiersza Szymborskiej „Trochę o duszy”. Dusza – to temat wdzięczny dla poetów, pamiętamy przecież upersonifikowaną duszę młodopolskich twórców i nie tylko.
„Być cała sobą – to nie takie proste” – tymi słowami zaczyna się tytułowa część poematu. Jak trudno niekiedy być sobą, całą sobą, gdy jedna część tej całości zmaga się z drugą. Ale być cała sobą – znaczy coś więcej dla podmiotu lirycznego. To odczuwać świat na sposób niemal mistyczny czy metafizyczny, podziwiając go i wiedząc, że „niepodobna stworzyć coś bardziej niż błękit i konstelacje gwiezdne zawieszone nad podziw”. Fascynacja strukturą świata ma tu wymiar panteistyczny, wynosi świat do sfery sacrum. Zwracają uwagę motywy, toposy: ogrodu, róży, łąki, cienia. Poprzez swoją symbolikę ukazują łączność człowieka z naturą, z kosmosem. Wzajemne przenikanie tworzy jedność i całość. Ta swoista symbioza ma moc ocalającą. Spójrzmy na poetyckie apostrofy wskazujące na tę jedność:
Zajrzyj w moje oczy, fraktalu róży,
Zajrzyj w moje oczy, boski ogrodzie.
(…)
Zajrzyj w moje oczy kosmosie –
czy jestem równa tobie?
Unus mundus – jak na górze, tak i na dole.
Jeszcze tylko stawić czoło własnym cieniom
– cokolwiek by to miało znaczyć.
„Być cała sobą” znaczyłoby tu również, jak pisze poetka, „stawić czoło własnym cieniom”. Motyw cienia, nazwijmy go archetypem (idąc za filozoficzną myślą Junga) jest czymś, co istnieje w naszej podświadomości – to jakby ciemna strona naszej psychiki. Chcemy ją ukryć przed światem i przed sobą.
Jak się okazuje, najtrudniej poznać samego siebie i co więcej – mieć świadomość tego poznania. Nieprzypadkowo autorka zaczyna swój poemat od starożytnej maksymy: „temet nosce”, czyli poznaj samego siebie, widniejącej na frontonie świątyni Apollina w Delfach.
Ostatnia z dziewięciu części poematu to Liczba. Obecna niemal wszędzie, towarzyszy nam od zarania dziejów. Autorka w poetycki sposób ujmuje rozważania filozofów na temat teorii liczb. W tej nieco matematycznej części nie zabrakło i humoru:
Weźmy algorytm zero-jedynkowy tak tak nie nie
– nawet on zaczął odpowiadać słowami
naszego świata. Powtarza: na początku było słowo…
Lecz czy słowu wierzy? Tylko patrzeć,
jak bez suflera będzie pisał
własne pi-ematy. Zacznie od
wybuchu wielkiego? Potem
chaos dotknie liczbą fi
niczym palcem bożym
i nakręci spiralę porządku?
W sukurs przyjdzie pi, może nawet
starczy przestrzeni dla liczby nieodkrytej jeszcze,
załóżmy, że z tendencją do dekadencji, dla równowagi.
A jeśli ona i bez naszej wiedzy już jest jako ten wzór,
na przykład w regule kamienia, który o tym milczy?
Bo cóż by mu przyszło z naszych rozmownych słów,
owszem, w ekfrazach biegłych?
A czy pragnienie ugasi nimi rzeka?
Chyba że SŁOWO wyobraźnią jest
i zarazem przemożnym pragnieniem.
Liczbo, nie patrz tak na mnie
niczym bezimienny fraktal
z wróżebnych kart.
Ale tę liczbę, albo też liczby, co „rozsiadły się w kosmosie”, przeciwstawia autorka słowu (słowom), bo przecież „Na początku było Słowo, / a słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo”. Dokąd prowadzi ta konfrontacja, co będzie, jeśli „to liczba wybiegnie przed szereg”? Podmiot liryczny (poetka) pewnie zaufałaby bardziej Słowu, co w zasadzie jest zrozumiałe. Tak o tym pisze:
Zawczasu uprowadzam z siebie, co nieśmiertelne.
Zagięłam parol na SŁOWO. Jego wnętrze, lustra,
widma – otwieram księgę. A jakbym
nie drogę wybierała słowu, a percepcję.
A trzeba tu dodać, że obcując ze Słowem, wybrała spośród wielu jego odcieni i znaczeń te najtrudniejsze i doskonale sobie radzi w tym – dziś już rzadziej spotykanym – gatunku, jakim jest poemat. Przywróciła go do łask i ożywiła, wnosząc tematy, pojęcia sobie niejako przeciwstawne, jak np. ciało – dusza, życie – śmierć, byt – niebyt, cisza – chaos, cień – światło. Taka opozycja zanurzona w metafizycznej, niekiedy mistycznej aurze ma swoją symbolikę. Oddaje nie tylko sferę naszego istnienia, naszego bytu, ale i sferę ducha. I co warte szczególnego podkreślenia, to że zarówno ten poemat, jak i poprzednie urzekają pięknem poetyckiego słowa. Poemat „Totum” nazwałabym liryczno-metafizycznym, to wspaniały tekst do aktorskiej recytacji, a połączony z grafiką poetki oraz tłem muzycznym byłby niezapomnianym przeżyciem.
Krystyna Cel
Elżbieta Musiał, „TOTUM”, grafiki, projekt okładki i skład – Autorki, wydanie własne 2025, s. 56, Drukarnia COMPUS w Kielcach, ISBN 978-83-972321-2-9