Leszek Żuliński. Urodziłem się w 1949 roku w Strzelcach Opolskich. W Warszawie zamieszkałem w 1967 roku; w 1973 roku ukończyłem studia polonistyczne na UW. Debiutowałem na łamach prasy jako poeta w 1971 roku, a jako krytyk - w rok później. Moje książkowe debiuty to: tomik wierszy "Z gwiazdą w oku" (1975) i zbiór szkiców "Sztuka wyboru" (1979). Wydałem dotychczas trzy tomiki poetyckie oraz trzynaście książek krytycznoliterackich. Ta ostatnia dziedzina zdominowała moją aktywność pisarską; uprawiam także publicystykę kulturalną i felietonistykę (stałe felietony prowadziłem w pismach "Fakty", "Sztuka dla Dziecka" oraz w "Aneksie", dodatku kulturalnym do "Trybuny"). Ponadto mam na koncie setki wystąpień radiowych, dziesiątki - telewizyjnych, wstępy lub posłowia do wielu książek innych pisarzy, antologie i prace edytorskie. Pracę zawodową rozpocząłem w roku 1973 w ruchu edytorskim (KAW oraz LSW). Potem prowadziłem działy literackie w tygodnikach "Tu i teraz" (1982-1985), "Kultura" (1986-1987) i "Wiadomości Kulturalne"(1994-1998); byłem sekretarzem redakcji miesięcznika "Literatura" (1987-1994), a od 2000 roku pracuję w TVP S.A. Jurorowałem w wielu konkursach literackich; przez wiele lat byłem bliskim współpracownikiem Staromiejskiego Domu Kultury; od 1985 roku zasiadam w kapitule Warszawskiej Premiery Literackiej. Od 1980 roku jestem członkiem Związku Literatów Polskich, a od grudnia 2003 w ZG ZLP pełnię funkcję skarbnika oraz wiceprzewodniczącego Komisji Kwalifikacyjnej. Z ważniejszych nagród literackich: Nagroda Pióra Czerwonej Róży (1985), Nagroda Międzynarodowego Listopada Poetyckiego w Poznaniu (1989), Nagroda im. Emila Granata (1993), Nagroda im. Klemensa Janickiego (1995) oraz Wielki Laur XII Międzynarodowej Jesieni Literackiej Pogórza w Dziedzinie Krytyki (2002). Moje "oficjalne" biogramy można znaleźć m.in. w: - "Kto jest kim w Polsce", edycja 3, Interpress, Warszawa 1993 - Lesław M. Bartelski "Polscy pisarze współcześni 1939-1991", PWN, Warszawa 1995 - Piotr Kuncewicz "Leksykon polskich pisarzy współczesnych", t. II, Graf-Punkt, Warszawa 1995 - Elżbieta Ciborska "Leksykon polskiego dziennikarstwa", DW Elipsa, Warszawa 2000
Pewnego wieczoru Faust usiadł przed komputerem i zastygł w sinym obłoku otępienia, czuł tylko jak ziemia odpływa od niego, powietrze stygnie, lodowce ruszają na południe, zimne gwiazdy oddalają się z rechotem podobnym do wizgu stalowych cięciw.
I co teraz? – zapytała Małgorzata, kiedy wyrzuciła mnie ze swojej poczekalni, pozbawiła nadziei, odarła ze złudzeń zepchnęła na dno pustki, odarła ze złudzeń, strąciła z ostatniego szczebla, strzepnęła z siebie w czasie wspinaczki, przegoniła, wyzuła, wyzbyła, zastosowała najwyższą instancję odmowy, zatrzasnęła drzwi swojego ciała.
Czekałem wiele lat, żeby stanęła przede mną naga i zaczęła bez wahania wchodzić w mój rozszalały ogień, żeby jej ręce w panice niezaspokojenia dotykały mnie łapczywie, żeby jej włosy oplatały mnie jak bluszcz oplata altanę późnego lata, żeby jej uda rozchylały się bezwstydnie i wzywały mnie w ósmy krąg Boccacia, żeby jej pośladki uśmiechały się do mnie jak Marilyn Monroe z lusterka, żeby jak Joanna d’Arc płonęła za swoje niewyrzeczenie w tym ogniu.
Nie umiałem już wytrzymać zbyt blisko tego pożaru serca, łuna paliła czoło, żar wysuszał usta, wyszedłem stamtąd z poparzonymi rękoma, opalonymi brwiami, twarzą rozpaloną jak czerwona tarcza słońca lub wnętrze ogniska.
Faust był lubieżnym smakoszem życia koneserem malarstwa wykwintnego jadła zasłuchanym w muzyce melancholikiem który na upływ czasu i jazgot świata patrzył poprzez amfilady sal w Prado Luwrze Albertinie Musée d’Orsay i innych galeriach świata ale równie dobrze w ogrodzie botanicznym potrafił umierać ze wzruszenia nad listkiem miłorzębu lub pierwszym kwietniowym pierwiosnkiem
jednak w gradacji zachwytów Faust najwyżej stawiał jasność dnia ach jak ją nazwać by przekroczyć to co jest zwykłym światłem a zaczyna być lux mundi lub lux animae wdziera się w nas wszystkimi porami skóry i rozpromienia od wewnątrz
pytasz mnie o braterstwo krwi wspólny rytm serca lęk w oczach źródło i powód pragnienia skowyt wyrywający się każdej nocy w rozmowach z sufitem pytasz dlaczego na widok gładkiej skóry i rześkiego powabu małgorzaty mdlejemy w środku siebie z zachwytu i wściekłej niemocy nagle wyrasta w nas dwudziestoletni chłopiec biegnie ku niej i uderza głową w mur głuchego ciała
tyle kartek tyle zapisanych stronic tyle zużytego inkaustu piór temperowanych kozikiem i łamanych w zniecierpliwieniu inkunabułów przeszukanych w pogoni za kamieniem menzur i retort stłuczonych dla eliksiru co do którego nie ma nawet pewności czy jest możliwy... tyle wiary w sprawach nie do uwierzenia tyle ognia w tę zimną galaktykę próżni tyle potu na skroniach mimo że nicość nie pozostawia żadnych złudzeń