tyle kartek tyle zapisanych stronic
tyle zużytego inkaustu
piór temperowanych kozikiem i łamanych
w zniecierpliwieniu inkunabułów przeszukanych
w pogoni za kamieniem menzur i retort stłuczonych
dla eliksiru co do którego nie ma nawet pewności
czy jest możliwy...
tyle wiary w sprawach nie do uwierzenia
tyle ognia w tę zimną galaktykę próżni
tyle potu na skroniach mimo że nicość
nie pozostawia żadnych złudzeń
w mierzwie siwych włosów
oddech Małgorzaty – młodość?
na minutę przed szarpnięciem sznura
jej usta – nieśmiertelność?
o! gołębico biała wyleć z mego ciała
o! tętnico bijąca ustań przed wschodem słońca
żeby jeszcze zdążyć podrzeć wszystkie notatki
spalić nie dokończone księgi
i listy przyjaciół
a nawet
a nawet z zapaloną żagwią Herostratesa
pobiec do miejskiej książnicy
i ocalić ludzkość przed nieskończonym sznurem liter
które pełzną niczym czarne mrówki
niosąc plagę ułudy i jadowity
omam wiedzy
tylko miłość ma jakiś sens
ale na poziomie ameby komara lub rośliny
w piekle serca i rozumu
zamienia się w cykutę kultury
umrzeć aby już więcej nie pisać
zamienić się w wodę dla ameby
powietrze dla komara
próchnicę dla rośliny
zejść do czystego sensu