Między Faustem a Małgorzatą
wiersze zaczynały się tam,
gdzie kończyła się rozmowa.
Brały na siebie słowa, które nie przechodzą przez gardło,
których się boimy lub które nie przychodzą do głowy.
Gdy już usta nie chcą się otworzyć,
wtedy otwiera się wiersz;
on udźwignie każde słowo,
ubierze je we wszystko, co nie mieści się w gardle,
czym krztusimy się na samą myśl;
wiersz umie też lepiej kłamać,
a przyciśnięty do muru wykpi się fikcją.
Ale nieupilnowany – zdradzi,
wyśpiewa wszystko jak z nut, doniesie,
obnaży.
Kiedyś Faust przyłapał w takim momencie Małgorzatę:
stała w świetle swego wiersza naga, nagusieńka,
przed zupełnie innym mężczyzną,
to wtedy zaczęło go prześladować skrzydło kraski,
cała piękniejsza część stała się tylko domysłem
lepszą częścią kikuta, bardziej odciętą niż on sam...
Pomiędzy jednym a drugim
pozostał nienapisany przez Fausta wiersz,
który go boli.