Nie umiałem już wytrzymać zbyt blisko
tego pożaru serca, łuna paliła czoło,
żar wysuszał usta,
wyszedłem stamtąd
z poparzonymi rękoma, opalonymi brwiami,
twarzą rozpaloną jak czerwona tarcza słońca
lub wnętrze ogniska.
Bałem się,
by Małgorzata nie runęła,
podtrzymywałem ją do końca,
gasiłem;
teraz odpoczywamy
w cieniu doznanej przygody.
Hen, w dali,
płoną sztandary Hasiora;
bije od nich łuna naszej młodości zarzuconej,
naszej miłości o oczach zabitej sarny,
ale ta sarna biegnie jeszcze w naszej pamięci,
jeszcze nie wie, że padła.