Andrzej Gnarowski: Ballada o butach
- Autor: Andrzej Gnarowski
- Kategoria: Andrzej Gnarowski
- Odsłon: 12815
Odstawił buty na bezpieczną odległość
chciał odpocząć od dróg wiodących
rzek ciemnych i złotych w słońcu
Andrzej Gnarowski – poeta, krytyk. Urodził się w 1940 roku w Warszawie. Debiutował jako poeta w miesięczniku „Więź” w 1971 roku. Publikował wiersze m.in. w takich pismach, jak: „Tygodnik Kulturalny”, „Twórczość”, „miesięcznik Literacki” „Życie Literackie” „literatura”, „Poezja”, „Kierunki”, „Poezja Dzisiaj”, „Londyńska Oficyna Poetów i Malarzy” oraz na antenie Polskiego Radia. W latach 1982-1985 związany z tygodnikiem „Tu i Teraz”, a w latach dziewięćdziesiątych z tygodnikiem „Wiadomości Kulturalne”. Obecnie współpracuje z „Gazetą Kulturalną”. Laureat wielu konkursów poetyckich i Festiwali Poezji w Łodzi. Publikuje również prace o charakterze krytycznoliterackim. Członek Związku Literatów Polskich. Sekretarz Zarządu Warszawskiego Oddziału Związku Literatów Polskich. Wydał następujące tomy wierszy: Czas na nieobecność (KAW,1980), Infradźwięki (ZLP, Poznań 1993), Wiersze wybrane (Wydawnictwo B2, 1998), Za późno (Wydawnictwo Adam Marszałek, 2003), Nie ma takiej miłości... (Dom Wydawniczy DUET, Toruń 2007).
Jego wiersze były drukowane w kilkunastu antologiach m.in. Sztuka latania (Wydawnictwo Ciechanowskie Towarzystwo Naukowe, 1986), Poezja Polska. Antologia Tysiąclecia (Wydawnictwo Książkowe IBIS, 2002), Mimo milczenia (Oficyna Wydawnicza Ston2, Kielce 2002), Pora poezji (UmiG, Piaseczno 2003), Srebrny listopad i Boskie znaki (Poznań 2002 i 2003), Bez granic (ZLP, Warszawa 2004). Wiersze tłumaczone były na kilka języków obcych.
Członek Prezydium Zarządu Głównego Związku Literatów Polskich.
Odstawił buty na bezpieczną odległość
chciał odpocząć od dróg wiodących
rzek ciemnych i złotych w słońcu
Akt miłosny winien stworzyć własną mowę.
Josif Brodski
Akt miłosny w wierszu Gravesa jest martwą
Metaforą. Włókna są napięte jak pręgi światła
On tylko gra na skrzypcach w tym miłosnym chórze
„Na złość umyślnej niedorzeczności czasu”
„Głęboko i całkowicie świadomy deszczu”
Kiedy rzeka jak napięta cięciwa przenosiła
Drgania fal. Widoki toczyły się a woda przepływała
Jak wiatr słońce podnosił miała kolor żółty
Chmury jak barki płynęły leniwie. Tam
Gdzie – nic nawet krople na kłosach pszenicy
„nawet deszcz, nie ma takich drobnych rąk”
Niebo nad nami coraz cięższe. Przestrzeń
Zarosła ścianą gałęzi. Idę do ciebie przekrzykując
Wiatr.
„drzewa drapią skórę powietrza”
A kiedy będę czytał z płatków twoich dłoni
Połóż ręce na czole – a ciało oplotą perły potu
Pragnienie uniesie się pełnią gorącej krwi
(niecierpliwością krajobrazów wpatrzonych
w barwne sieci splątane jak żyły)
Róża na lunięcie deszczu
Rene Char
Jest taka róża. Na lunięcie deszczu
Obracająca wskazówki zegara. Twoimi
Dłońmi. Jest taka róża. Z ziarenkami
Sekund. Jak z popiołu gwiazd
Jest taka róża. W zniewoleniu morza
- Kiedy odchodzisz. Róża pozostaje
W opuszkach palców. Do ostatnich granic
Kwitnienia. Jest taka róża. W rozchwianiu
Zieleni. Kiedy powracasz różą rozkrzewioną
„Łzy pogardzają swoim powiernikiem”
Gdy klęczysz tak przez całe lata
„Nadzieja w ciemnej grudce – wiosna w drzwiach kościoła”
Kiedy tak klęczysz i jak splótłszy ręce
W ostatni piątek miesiąca i wielką sobotę
Nabożna – z książeczką do nabożeństwa
Aniołowie z gotyckich sklepień wyglądają
Jak ptaszki świętego Franciszka – pełne niepokoju
„Czy też zajmuje cię w tej chwili druga
strona głosu co się od nas odwraca”
Nie krzycz, nie trzeba – już tyle lat...
K. I. Gałczyński
Słyszałem twój krzyk. Wśród ciszy nocnej
Przez śnieg. Nie naszej ciemności
Minęło już tyle lat...
Przechodzisz przez most
Nad świętą rzeką Irrawadi
Z oczami mokrymi od deszczu. Taka
Pochmurnooka. A kiedy przystanęłaś
Nade mną – przestrzeń zamknęła się
W żółtym błocie drogi. Po której przyszłaś
Twój Bóg zrodzony z kobiety
(poza zasięgiem wzroku)
Mój przybity do czarnego kręconego krzyża
Z brunatnym śladem na prawym boku
(gruby sopel krwi)
„za dachem naprzeciw jest niebo Pana Boga”
Twój bóg z pałacu
(na zboczach niebios)
Na tronie ze starego modrzewia
Bez sęków na skórze drewna u powały
Z wysokich gwiazd – hosanna
Twój sen wpływa żyłami w moje sny
Wieczór nad miastem kołuje jak jastrząb
Którego nie zobaczysz na kliszach powietrza
Dotykam drzewa. Urosło nagle – przekwitające rdzawo
„w krew moją weszłaś cicho i tajemnie”
Pasemko nieba przepaską dla oczu
Do poetów należy czas
R.M.Rilke
Słucham twojego ciała w widnokręgu nocy
Całym zmęczeniem świata jest to oddychanie
Oddech niezauważalny. Prawie obojętny
Lecz jest w nim ciepło twojego ciała
„Gdy otwierasz oczy pierzchają obrazy”
Tylko w linijkę wiersza wpisać twoje imię