Okrążamy
błękitną planetę. Jak słup z plakatami.
Piękna. Ocean kolebie biodrami,
tancerka egzotyczna lub panna młoda
z reklamy; tiule obłoków pod nami...
Stary człowiek, niby antyczny
filozof węźli i supła sieć, na milczące ryby.
Dziewczęta sypią kwiaty w rozwiane włosy;
ich zgoła kazirodcza miłość do jaśminu.
Wrócimy. Wrócimy.
Houston, we’ve got a problem.
Lecimy nad gruzowiskiem, strzaskane
domy, kurz, krzyki, uciekające tłumy, martwa
kobieta tuli niemowlę. I to ma być to słynne Haiti?
Będziemy szukać dla siebie innego miejsca.
Noc wokół. Ale tam, w dole,
wśród zwidów księżycowych, raz po raz
rozbłyska więcej gwiazd niż nad nami. To miasta,
gdzie rodzimy się, kochamy, zdradzamy, umieramy....
Powtórzą to nasze dzieci. Wracamy.
Houston, we’ve got a problem.
Przemknęliśmy nad świętymi miastami, Rzym,
Mekka, Jeruzalem..., ponad Wielką Depresją,
skąd tak blisko do Piekła. I ugrzęźliśmy w chmurze
modlitw. Słychać wybuchy, strzały... Mordują się
dla świętej sprawy wyznawcy tego samego Boga.
Jakby ucichło. Widać śnieg, i inne
białe zwierzęta. Narciarzy na stoku, szybszych
od lawiny. Maluchów, lepiących Golema. Szczodrego
Świętego na saniach, ciągniętych przez renifery.
Wracamy.
Houston, we’ve got a problem.
Ludzie w łachmanach kryją się po norach
przed mrozem. „Obszarpaniec z Kołymy marzy
o Haiti, gdzie nawet pod gruzami jest ciepło”*
Houston, już po problemie. Prom
rozpadł się. Pozostaniemy na Niebie,
jako gwiazdy, albo Aniołowie.
* Z Piotra Lachmana
27. 01. 2010