A potem skrzypce, Bóg wie z jakich stron,
budzą się, mówiąc powoli: Blondyna.
R. M. Rilke
Zapełzłem ja kiedyś tam, do zakazanych, świecących
ruin. Już odżywają. To dobrze. Człowiek nie powinien
żyć sam na tym śluzu padole.
Wśród zwalisk, gdzie tylko spojrzałem, rozkwitały
świeże kępy włosów.
Złociste, brązowe, czarne, niekiedy nawet rude...,
gładkie i poskręcane; niektóre już miały po kilka rąk
długości.
Wiły się w dusznym powiewie, karmiąc się zapewne
różnicą temperatur. Już żyły, to pewne.
Zawsze chciałem mieć coś żywego dla siebie.
Upatrzyłem więc sobie i schwytałem taką jedną
dorodną blond kępę. Będę hodował ją, podgrzewał, gdy trzeba,
czesał, splatał w warkocz...
Ale ona chyba nawykła do wolności wśród swoich
opalizujących wykrotów, bo więdła mi w oczach.
Długie włosy, chociaż głaskałem je co dzień,
cofały się, kurczyły, zaczęły wrastać w kamienie,
które trawiłem dla niej.
Tak się starałem, a ona szarzała
coraz bardziej, szarzała, aż zgasła.
Garstkę popiołu, jaki po niej został,
zjadłem, będzie ją moje ciało
pamiętało.
(Z tomu Yyell)