Poeta w koronie drzewa

pamięci Tomasza Agatowskiego

dęby ogromniały przypominały sobie drogę od poczęcia w niebokres
gdy poeta czytał ewangelię puszczy
tocząc głaz jednoczył swój głos z szumem starodrzewia i wody
zwierzęta oswajały jego zakotwiczone w ziemi lęki
i wysyłały ku wierzchołkom sosen roziskrzone myśli
tak iż czuł słone krople słońca na powiekach
a węźlaste jak konary dębów ramiona
wśród kadzidlanych śpiewów ziół i tańca ważek
budowały arkę samotności – kołyskę dla wierszy
to tu spotykały się latarnie epok
i wykluwały listy o ślepcach do widzących
z masztu sosen i dębów – panorama czasu i przestrzeni
przemawiała szeptami wieków i rżeniem dusz poległych koni
a kaskada myśli zapadała prosto w serce wiersza
by wykiełkował perłą pamięci w pokoleniach
samotny poeta z desek słów budował mosty do jasnej całości świata
i jak słoń grał samotnie swój teatr odchodzenia

Sen o skrzydłach

uwikłani w codzienne
przenoszenie rzeczy zarówno
potrzebnych jak i zbędnych
w myśli pospolite
rzeczom przypisane
w biegu pomiędzy przesiadkami
nosimy w sobie zalążki
pragnień niespełnionych
pestki marzeń obumierające
w poczekalniach wieczności
niekiedy ubieramy je w kostiumy
nie z tej epoki
by pozowały oku cyfrowej pamięci
na swoich blogach udajemy
intelektualnych arystokratów
zanim potkniemy się
o przydrożny kamień rozczarowań
zanim wieczór rozbierze nas
z pajęczyny udręczenia
i tylko noc karmi nas jeszcze
iluzją latania

Nie tylko w Winnienden

Siedemnastoletni Tim był niepozornym chłopcem –
napisały gazety na całym świecie –
może tylko trochę zakompleksionym.
Pewnego dnia odezwał się w nim macho
z ulubionych thrillerów.
Uzbrojony stanął przeciw równolatkom.
Nareszcie był wielki.
Krew na szkolnej podłodze
miała taki sam kolor jak w komputerowej grze,
tylko życiu zabrakło dodatkowych szans.
Gasło za każdym naciśnięciem spustu jak błysk flesza.
W końcu i życie desperata
opuściło realno-wirtualną rzeczywistość.
Kat czy ofiara?

Przy łóżku chorej

siedzę naprzeciw
twojej twarzy nieobecnej
i szukam tej nitki
od ciebie do mnie
po której odnajdywaliśmy się zawsze
na rozdrożach myśli
światło twoich oczu
jest ze mną chwilę
by znów odpłynąć w mgłę
poza którą moja chybotliwa łódź
nie ma dostępu
nie zostawiaj mnie miła
na brzegu zwątpień
bez ciebie byłbym
wyschniętą studnią
harfą bez strun
dryfującym statkiem
wróć