Od pierwszego dnia smutku,
pierwszego miesiąca nostalgii,
a zwłaszcza pierwszego roku tęsknoty,
zacząłem budować tratwę.
Mocną liną pamięci
wiązałem grube bale nadziei,
czerpiąc wiarę z doświadczenia Archimedesa.
Radosny dzień wodowania potwierdził
odwieczną regułę,
ale już o zmierzchu
zaczął słabnąć wypór
skierowany pionowo do góry.
Po tygodniu z wody
wystawał tylko maszt.
Polubiły go przelotne ptaki,
które radosnym wrzaskiem
zachęcały mnie do odlotu,
nie wiedząc, że jestem ofiarą
tysiąca innych praw fizyki,
a zwłaszcza bezmiaru oceanu,
który zburzył moje wyobrażenie
o czasoprzestrzeni
i wyporności jedynego budulca,
którego miałem pod dostatkiem.
Z tomu: I ciągle jeszcze idę