Obudziłem się wśród nieznanych drzew
i horyzontów.
Obejmowały mnie ramiona rzeki.
Ujrzałem wzgórza
wyniosłe jak piersi karmiącej matki,
zapowiadające obfitość nowego lądu.
Pierwsza myśl kazała uciekać.
Druga zapytała – dokąd?
Stanąłem między zachwytem i poczuciem lęku,
między cieniem nadziei i błyskiem niepokoju.
Kątem oka dostrzegłem mój dryfujący statek.
Wciąż był w zasięgu moich pływackich możliwości.
Nie popłynąłem, choć miałem dosyć siły.
Umówiłem się sam ze sobą,
że odkryłem ziemię, której szukałem.
Wstałem i ruszyłem przed siebie,
by się upewnić.
Łagodny i ciepły wiatr od lądu
był obietnicą spełnienia,
ale odpychał od brzegu mój żaglowiec.
To była jedyna pewność,
jaką wtedy miałem.
Z tomu: I ciągle jeszcze idę