Miasto mojego dzieciństwa
Miasto mojego dzieciństwa
Coraz rzadziej Cię odwiedzam.
Kiedy się spotykamy obejmujesz mnie
Znajomymi, ale już obcymi rękami.
Gdy idę Twoimi ulicami wszystko
Wydaje się do bólu znajome
I widzę siebie dzieckiem.
Wtedy życie było dziwnie proste.
Budynki miałeś jakieś wyższe,
A ulice bardziej szerokie
I nie tak szare jak teraz.
Moje miasto, białe obłoki nad Tobą
Jak ślad siwizny na Twoich skroniach.
Częste szczeliny na asfalcie są niby
Zmarszczki Twej zmęczonej twarzy.
Mój sędziwy przyjaciel topola
Tak samo jak zawsze czeka
Na mnie przed moim domem.
Zrzuca co roku swój śnieżny ciepły puch.
Poszarpana stara piaskownica w kształcie okrętu
Pamięta pierwszą miłość i pierwsze bunty.
Moje miasto, już czas na mnie.
Znów Cię opuszczam.
Lecz chyba jeszcze nieraz do Ciebie wrócę.
Ale na razie nocny autobus unosi mnie w dal.
Na niebie widzę „Małą Niedźwiedzicę”
Uciekającą od matki i słyszę jej dziecinny śmiech.
To odchodzi moje dzieciństwo.

Modlitwa
Panie. Tatusiu. Staruszku!
Pytam, dlaczego nie może być normalnie?
Ot, zwykle życie.
Nauka, praca i rodzina.
Może dziecko?....
Nie.
Ja wiecznie spóźniona.
Wiecznie za czymś gonie.
Czegoś szukam i wciąż tkwię w miejscu.
Wasalcze o wszystko bez końca.
Czy moim przeznaczeniem jest walka?
A może przekleństwem?
A jeśli przypadkiem czegoś dosięgnie, mowie:
- I co z tego? Czy to grzech, chcieć więcej?
Ty tam z góry, milczysz.
Co to za maniery!?

Moim (nielicznym) przyjaciołom dedykuję
Przychodzą odchodzą ludzie
Czasem wspaniali, a czasami źli,
Przeciekają jak ziarna piasku przez
Ręce człowieka,
Tak samo ludzie, przez serce.
Ale czasami w tym piasku się znajdzie
Kawałek bursztynu, lub drobny kamień,
A wtedy zatrzymują się w dłoniach.
Lecz w sercu pozostaje bursztyn.

Najmniejsze państwo świata
Najmniejsze państwo świata to ja.
I wojna, i pokój.
I siła, i słabość.
Ciągła walka, ale o co?
O nicość?
O szczęście?
Nie widać kresu.
Granice są szczelnie zamknięte,
Nie ma dostępu.
Najmniejsze państwo świata to ja.
Panują w nim pragnienia wszystkiego,
Lecz zmysły są uwięzione.
Wskrzeszenie i śmierć,
I wszystko od początku.
Dyktatorską władzę sprawuje choroba
Zwana samotnością.
Moje państwo nie umie się przeciwstawić.
Może kiedyś...
Najmniejsze państwo świata to ja.

Nasz świat
Narzekamy wszyscy
Na ten świat.
Nazywamy go okrutnym
I bezwzględnym.
Mówimy, że świat zwariował,
Ani jedno stulecie
Nie obeszło się bez wojen
Na ulicach miast wielkie
Podzielenie.
Ktoś wchodzi do drogich sklepów,
Ktoś leżąc przy nich na ziemi umiera.
Oglądamy wiadomości o bezdomnych i mówimy,
Że trzeba coś z tym zrobić,
Ale boimy się otworzyć drzwi,
Gdy ktoś zapuka.
Ciągle narzekamy na tan świat
I nic nie robimy, żeby go zmienić.
Mówimy, że staczamy się w przepaść,
Bo dzieci zabijają dzieci, a przecież
Wystarczy, żeby dziecko nie podnosiło
Ręki na lalkę i nie wyrzucało z domu psa.
To tak niewiele,
Lecz jest pierwszym krokiem.
By zmienić nasz biedny wspaniały świat.

Niebo nad Biesłanem
To był wyjątkowy dzień
Mój dzień
Pierwszy wrzesień. Czas do szkoły,
Morze kwiatów i uśmiechów
Obok trochę starszy kolega
Wygłupia się, robi miny do dziewczyn naprzeciwko.
Czekałem na pierwszą lekcję i pierwszy dzwonek
To dopiero jutro.
Nie było tego jutra.
Do klasy wbiegli czarni ludzie.
Ból starł z twarzy mojej mamy uśmiech.
Zamiast dzwonka słyszałem krzyk
Zamiast jutra było kilkadziesiąt godzin strachu.
Zamiast morza kwiatów rozlało morze ognia.
Zabili mnie.
Wyszedłem z kolegami w ciszy na zewnątrz,
Podążając w kierunku nieba, spoglądając na swoje ciała.
Teraz lekko krążymy nad Biesłanem.
Mój starszy kolega spotyka mnie w swoich snach.
Zazdrości mnie skrzydeł.
On teraz nie ma nawet nóg.

O poetach
My, poeci jesteśmy stworami z innej planety.
Łepetynami dotykamy chmur.
Nosimy różowe okulary i uparcie chronimy
Ich szkła przed pęknięciami.
My, poeci widzimy zielone słonie
I wierzymy, że Bóg istnieje.
Najpiękniejsze wiersze piszemy w godzinie duchów,
Gdyż właśnie wtedy budzi się Wena zbłąkana.
My, poeci zasypiamy nad ranem
Wtuleni w samotność, a szarym świtem
Widzimy świat pełnymi szaleństwa oczyma
I wciąż pragniemy go ratować przed samym sobą.
Każdy z nas słyszy gdzieś tam, z dołu:
„Hej, poeto! Zejdź na ziemię”!
Odpowiadamy zwykle:
„A po co? Dobrze mi tu”!

Obywatel świata
Jesteś obywatelem świata.
Jesteś Polakiem i serce swoje
Zostawiłeś w darze ojczyźnie.
W kraju od wieków pragnącym
Wolności i dopiero niedawno
Rozwinąwszy skrzydła.
Jesteś bezrobotnym Europejczykiem,
Który prosi o pracę.
Jesteś bogatym Amerykaninem,
Który jest chory na AIDS i błaga
O odrobinę dobroci.
Jesteś Latynosem,
Który krzyczy, by nie zabijano mu dziecka.
Jesteś skośnookim Chińczykiem,
Który wielbi w ukryciu swego Chrystusa
I marzy o wolności.
Jesteś Afrykańczykiem,
Który woła z całych sił,
By nie sprzedawano go za
Trzydzieści srebrników, lecz by
Zdjęto zeń kajdanki, co na zawsze
Zostaną krwawymi śladami
Na jego czarnych nadgarstkach.
Odcień twojej skóry zmienia się
Ilekroć modlisz się za człowieka tego koloru.
Jesteś pielgrzymem PANA,
Jesteś OBYWATELEM ŚWIATA.