Za dużo znaków. Miał być jeden.
A tu mam siedem
dni tygodnia, trzydzieści jeden
co dwa miesiące. I na sekundę
nowy człowiek albo dwoje sierot.
Za dużo znaków. Pięć palców u ręki
i dziesięć w nogach,
uśpionych w dwóch butach.
Paznokci wyrósł zaś milimetr
w jedną godzinę. A włosów tyle
do jednego sznura
chce się wpleść lub przypiąć,
że ich nie zdołam zliczyć w górę
wspinając się z wysiłkiem.
Za dużo znaków. Choćby mniej
o jeden, żebym rozpoznał ich naturę.
Uległ i się skurczył,
wtargnął w jakąś dziurę.
W łonie matki świat zrozumiał.
W wodach płodowych
został głębinową rybą
z jedną martwą płetwą.
Siedem oddechów na godzinę.
Tysiąc kilometrów.
Żeby kręgosłup chory
był mi wzorem mądrości i pokory.
Znakiem tożsamości plastikowej,
odpornej na ziemię, powietrze i ogień.