Sen kota
Co śni się mojemu kotu,
że przesiadam się z krzesła na krzesło,
przebiegam jak mysz po pokoju,
otwieram klatkę z papugą,
żeby miała drugą
o szarych skrzydłach i pobladłym dziobie.
Żeby ją mogła tłuc
jak człowieka człowiek.
Co śnić się przestało kotu,
że rozbija okno, wyłamuje drzwi,
odkręca wodę w kranie i zapala gaz.
Czuje się wolny jak człowiek,
który napełnia swoją miseczkę
suchym pokarmem
z plastikowego czarnego worka.

Dzwon
"Dzwon tanio!". Numer telefonu.
A jeśli zadzwonię, czy dzwon
nie zacznie bić na trwogę.
Chcą mnie wynieść z domu.
Pozbawić klosza, bo naprawdę
jestem lampą wiszącą.
To serce światła we mnie bije,
a ciemność uspokaja.
Wtedy wymyślam wiersze
o wieżach, jak z nich spadam.
O schodach, jak się toczę.
O drzwiach kościoła otwartych
jak oczy, które nie widzą Boga.
O hucie, gdzie mnie wnoszą,
by przetopić na pocisk.
Dzwon tanio. Numer telefonu.
Ciągle zajęty, lecz poza nim
nie ma takiego sygnału.
Kto się już połączył
nie zerwie się z wersu.
Wytrwa przy poezji śmierci.

Wiosna
Wiosna przyszła w półbutach,
czółenkach, sandałach.
Strzepnęła z rękawiczek śnieg.
Jestem kobietą, powiedziała,
a kto nie wierzy, niech się uśmiechnie.
Zaśmiałem się i lód mi pękł,
którego nie miałem w sercu.
I strumyk, co z dachu winien ciec,
wypłynął ze źródełka.
I biała chryzantema, wepchnięta w grób,
jak dusza wyszła z cienia.
Zgarnęła śnieg i przytuliła lód.
Gubiąc po drodze krople wody
pobiegła boso jak kobieta,
by już beze mnie spać w korzeniach.

Szpulka
Ma nie być ładnie w ogródku.
Zapuszczonym jak włosy blondynki,
z których każdy się przypiął
do innego drzewka.
Przystrzyżonym jak pies,
który czmychnął przez okienko siatki
i potłukł następne,
by nikt się za nim nie wymknął.
Nie chcę ogródka, w którym wszystko
nici nawija na szpulkę, wyszarpnięte z umysłu
jednym dalekim rzutem, by jak kwiaty kwitły
w zapomnianym wierszu,
gdzie każda linijka jest grządką pokrzywy.
Ma nie być ogródka i ma być mi smutno
po psie i umyśle, nawet jeśli powrócą
tropem nowych przygód:
psa ktoś głębiej wystrzygł, umysł ktoś uściślił.
Tylko blondynkę od liści odczepię,
niech jak latawce lecą,
kiedy ona postrzępioną sukienkę
sztukuje wolnym i przyziemnym włosem.
Ja, mając gęsto oplecioną szpulkę
już słów nie muszę zszywać wierszem.

Muzy
Kręciłem się wokół koła,
jakby mnie przyciągał
jego pusty środek;
jakby mnie odpychał
żar, który weń się wlewał
z dziurawych dzbanów,
napełnionych nocą;
kręciłem się,
jakbym wzdłuż ziemi leciał
i stałem w miejscu,
jakbym tonął;
i zatykał
kratery księżyca
skorupami planet,
które jedną ręką zebrałem,
by w drugiej z nich lepić
kształt tego,
czym były na jawie;
kiedy senne kwiaty
umartwiałem na dnie,
nadawszy imiona
Kaliope, Euterpe, Erato.

Żywioły
Gdy mnie nie będzie,
będzie księżyc we mnie.
Jeśli nadal jest lodówką,
która po otwarciu
pozostaje ciemna.
A jeśli nią nie jest,
ja znów odejdę.
Napiję się wody,
kapiącej pod zlewem.
Z potopem się wyleję.
Albo się przejdę
pod gazową kuchenkę.
Gdy błyśnie ogień
w lusterku się przejrzę.
Wpierw zetrę powietrze.
I mnie nie będzie.
Na pewno mnie nie ma.
Co pcha ten żagiel
uparcie przed siebie?
W głąb oddala się ziemia.