Po ślubie mieliśmy
dopasowywać się do siebie.
Ale jej ciało stawiało opór
już pod wierzbą.
Owijałem się gałęźmi,
żeby nie uciec,
i wolałem być powieszony,
niż zimnych dotykać pleców.

Wolałem, by ksiądz orał pole,
gdy zima zrzuci komżę
i będzie można grzeszyć.
Bądź pozdrowiona, aniele,
odjeżdżam na swoim koniu.
Nie mam żadnego celu,
chcę tylko nie zgubić drogi.