Patrzyłem na obraz bez tytułu
i więcej obrazów w nim widziałem,
jeden wisiał na drugim
nie różniąc się formatem,
a na każdym drzewo
i ja szedłem sadem,
jakbym od dojrzałych
po zielone owoce
wracał z kubłem farby.

Wylałem ją na oczy,
nie wiedząc jeszcze,
jakim jestem drzewem
i kto mnie zetnie,
aby sprawdzić,
czy już doszedłem
do przeciwległej ściany
i gałęźmi na niej wydrapałem,
co naprawdę znaczę.