promień słońca drży
na krawędzi dachówki
tęczą rozjaśnia
przychylność twego okna
nie śpisz już śnisz na jawie
dłoń twa dryfuje
po dziewiczej gładkości
białej pościeli
w zagłębieniu poduszki
karci ją refleks słońca
w kuli snu ona
bezgłośnie wdycha przestrzeń
niewinnie ciepła
błądzi po bezdrożach łąk
z traw marzenia zrywając
warkoczem długim
co kasztanem w słońcu lśni
jakby jesiennym
muska łodygi kwiatów
rozgląda się niepewnie
nie ma cię przy niej
na fali prześcieradła
płyniesz do jej rąk
ona otwiera usta
pochłania cię westchnieniem
promień słońca drży
na krawędzi dachówki
tęczą rozjaśnia
przychylność twego okna
śnisz na jawie już nie śpisz