O świcie oswajam śmierć uśmiechem
w ciągu dnia tresuję ją dzikością istnienia
wieczorem oszukuję kolejny dzień
wilgotnym oddechem jaźni
przed zaśnięciem przeglądam się
w rysach luster wczorajszego dnia

w świetle drgających świec łowię
najcichszy szelest przeznaczenia
wciągam powietrze i jak zwierz
z wiatrem przeczuwam nadchodzące jutro
noc nie przynosi ukojenia
po północy kończy się słodki sen o miłości

powraca koszmar spopielanych ciał
rano oswajam śmierć od nowa