Pod mikroskopem elektronowym
przeciągają się wygodnie komórki rozrodcze.
Pół z niej, pół z niego,
niekoniecznie kochanego.
Nad mikroskopem sprawne ręce doktora -
jakiegoś ucznia samego Frankensteina.
Może tak, może nie,
a któż to wie.
Genetyka na życzenie rodziców
płodzić będzie kolejne pokolenia in vitro.
Trochę z niego, trochę z niej
niepewności coraz mniej.
W każdym calu – bobas wymarzony –
stworzone z zachcianki piękno doskonałe.
Pół wieku temu urodziłam się też
niezwyczajnie i choć nie pochodzę
z probówki – jestem wyjątkowa –
stworzyła mnie sama natura.
Po czarnookiej matce i niebieskookim
ojcu mam zielone oczy,
jestem leworęczna i pyskata.
I tylko sam jeden Bóg wie dlaczego.