Dzień pogodny.
Słońce w zenicie,
w dali miasteczko.
Brzegiem idzie dziewczyna.
Słucha i mówi, mówi i słucha,
choć nikogo żywego dokoła,
tylko woda szemrze w strumyku.
Klaszcze w dłonie
i głośno się śmieje,
jak echo słowa powtarza.
Zamyśli się, zmarszczy czoło,
pochyli, by zerwać trawkę,
którą ustami przygryzie,
słucha cierpliwie.
Kogo tak uważnie słucha?
Coś jej szepce i coś woła?
Wszak wyraźnie odpowiada.
Nieobecna, rozmarzona...
Cóż to błyszczy za jej uchem?
Co tak mieni się na szyi?
Dla kogo strój urodziwy?
Zapatrzona w duszę stokrotki –
w roztargnieniu w kółko drepcze.
Z niewidzialnym połączona –
świat w emocjach kolorowy.
Nagle jak przebudzona przystaje,
pod boki pięści zaciska, prawą nogą
w złości tupie i na cały głos narzeka:
Jeśli nie chcesz, nie wracaj, Janie,
zostań sobie za oceanem,
więcej nie będę płakać po tobie,
za młodam, by lec w cnoty grobie.
Chcę mieć u swego boku mężusia!
Ludzie już mówią – głupia Karusia!
Zwodzisz mnie dla zabawy?
Na nic esemesy, e-maile i zestawy
do komórek głośnomówiące:
sama wciąż jestem na łące.
I tak się do nocy
z kochankiem droczy,
przez komórkowy telefon
nad strugą przy zamku ruinach,
ale nikogo to nie dziwi,
że jakby gada sama do siebie
- wszak nowoczesna to dziewczyna.