Ten dom miał mieć jasne pokoje
pachnące drewnem podłogi
i gładkie poręcze na kręconych schodach
Nie ma domu ani mebli
jest nowa epoka
dawno już nie moja
Nie rozumiem tego świata
i rządzących nim praw
Codziennie modlę się o błękit
co ukłułby ślepe oczy
chłodną barwą
i oczyścił głowę z wątpliwości
Przekwitają moje sady
noce ocierają się o bezsenność
świty pachną zniechęceniem
Kłaniam się losowi
czuję rosnącą wdzięczność
za każdy kolejny zanik pamięci