Umierałem.
Nie było dnia ani nocy.
Tylko ja. Bez prostaty i bez macicy.
Wyłącznie oczy.

Widziałem ciszę wewnątrz cyklonu
i grzmot neuronów.
Oddychałem pod powierzchnią,
uniesiony nad sobą.

Nie pytajcie czy jest druga strona,
most zwodzony, kładka,
światło. Ani mgły, ani rosy
w kącie, pod ścianą Matterhornu.

Być może padał śnieg, być może
miękko układał się sen.
Dopiero o brzasku usłyszałem
pisk raniuszka.