I.
Sięgam pobocza zwalistej przeszłości.
Zmysły w punkcie obrazu.
Tak na pewno było...
Widzę twarz,
a jednak nie rozumiem gry aktorów.
Gdybym mógł czytać
z niemych warg przyszłości,
może zrozumiałbym Koło.

II.
Gdyby nie było miłości
- nie kwitłyby drzewa,
ani trawy.
nie byłoby miodu,
nie byłoby śpiewu,
nie byłoby życia i wykrzykników.
Nie byłoby modlitwy.
Na rozdrożu stałby słup bez sensu.

III.
Poezja budzi ze snu człowieka,
jak łąka pełna szaleństwa.
Pęka czas w krzyku obrazu
i w skrzydłach melodii.
Równina skręca się w kwiat,
mówi o sobie, o swym bólu.
Niebo ptakiem leki błękit gniazda,
a wszystko czeka i woła,
jak zmysły za progiem,
jak ziarno rzucone na kamień.

IV.
Słuchajcie szeptu ziemi.
Wzniosłość niewarta jest
kości spalonej na stosie.
Cierpienie ma wszędzie barwę szkarłatną.
Słowa umierają,
choć dobro ma jeden wymiar.
I prawda bez odcieni.

V.
W świątyni powiew bezcielesności
tak łagodny i czuły,
że z trudem przekraczam próg powrotu.
Nocą niebo widzę jak miasto,
gwarne i niespokojne,
z radościami narodzin,
z bólem śmierci,
z teatrem i cyrkiem.
I ze mną gdzieś na poboczu.
Kiedy zaglądam w świat Heisenberga,
oszałamia mnie gra skrzypiec.
w miniaturze Ładu.
Wszystko jest gestem jednej Dłoni
i jednego Rozumu,
jednej Woli bez granic.

VI.
Znam dąb tak stary,
jak słowo Biblii.
W potędze jego ciała
moc słońca i ziemi,
wielka i żywa.
W jego objęciach wibrują zmysły.

VII.
Szachy i maraton,
dusza i ciało,
harmonia i piękno,
piramida w kamieniu
i olśnienie w strudze mroku
- to świt.
Piasek wiał w oczy,
a tąpnięcia z ołowiu.
Czas kręci się nieczule,
jak bryła lodu na grzbiecie wieloryba.

VIII.
Na tę mogiłę kładę pokrzywę,
by zło nie miało odwagi otworzyć wieka.
I płachtę nieprzepuszczalną,
i pług przeorywujący czas na nowo,
i lity kamień rozumu,
i dziesięć przykazań w oprawie historii.