Chropowata płaszczyzna ciała
łagodnieje,
jak łagodnieje wydma pustyni
po burzy.
Są cisze żywe,
zwykłe
i jest cisza zastygła,
tak wzniosła,
że pękają więzy
wszystkich zmysłów.
Nieskończony jest bezszmer
zgasłych ogni.
Tylko w intymnej spowiedzi
mierzone są
kwanty mgnień życia.
Przestrzeń milknie,
jak płacz skrzypiec
w skamieniałych rękach.