Prowadzą nas do rzeźni. Trwa to już od wieków.
Lecz, według ostatnich obliczeń, nasza przydatność jest
mniejsza od pewnych ustaleń.
Ryk bydła miesza się z naszą odrazą i kałem.
Podkrada się do nas bezsilność, podgarnia pod siebie.
Interesujące na co nas przerobią.

Na uderzeniach wisi twój poćwiartowany krzyk.
Do podstawionych naczyń ścieka z niego
nasza przyszła krew.
Wzdłuż muru biegnie człowiek z nożem w moich plecach.
Potykasz się o to, co zaraz nastąpi.
Z nieba mżą wielościany prawnicze.
Wwąchują nas przyszłe uderzenia noża.
Podprowadzają cię pod wykarmione agonią obuchy.
Twoi oprawcy, zresztą przyjaciele, uwijają się koło roboty.
Na twarzach wytatuowane uśmiechy zwycięzców.
Jeden z nich dobiera ci odpowiedni nóż i słowa.
Ich rechot kończy się twoim milczeniem.
Pytają cię o zdrowie, o sukcesy.
Usprawiedliwiasz się, że jesteś tak intelektualnie wątły.
Weterynarze cię zapewniają, że nie jest tak źle.
Być może, zostaniesz nawet wyeksportowany.
Ktoś cię zaczyna przeliczać na kilogramy i ceny.
Żegnasz się z bratem: chce cię choćby częściowo wykupić.
Matka podtyka ci tabletki oszałamiające.
Przyjaciele udają, że tego nie widzą.
Zmuszony więc jesteś policzyć im i to na ich dobro.
Pogrzeb się jakoś przedłuża.
Rozdajesz drobiazgi i ostatnie rady.
Obok ćwiartują jedną z twoich dziewczyn.
Jeszcze z jej brzucha cieknie twoja rozkosz.
Z jej czaszki bryzga kilka twoich myśli.
Ocierasz twarz rękawem, uśmiechasz się przepraszająco
przez nią.Zdaje się jednak, że nie zauważa cię.
Każdy jest tutaj zajęty czym innym; sobą.
Ciebie w łeb nagle uderza nienaturalność tej sceny.
Niczego jeszcze nie rozumiesz.
Ale już tego nie zdążysz przemyśleć.
Zaczyna się twoje utylitaryzowanie.