Siedzę tutaj, w tej części Wszechświata, siedzę
pod własnym nazwiskiem, głęboko pod paznokciem, ja
drzazga, ja, gwiazda spalająca się w własnym
i kryształowym olśnieniu, ja.

Zderzam się ciągle ze sobą. Muszę się odzyskać. Ja.
Nieskończoność
na mnie gwałtownie napiera, i na widnokręgach
żarzy się moje milczenie. Fala za falą bije we mnie
powaga. Docieram do siebie z najodleglejszych przypomnień.
Pochylam się nad sobą: galaktyki się rozbryzgują.
Powoli się zaczynam coraz szybciej, coraz szybciej,
coraz szybciej sączyć z własnego urodzenia. Czy to
za wiele, aby Wieczność wykrwawiła się? Przedmioty
opuszczają siebie, i są już tylko wrażeniami.
Czuję ich napór. Zatrzaskują się
na nas dokładnie. Za oknem - czy to wyje moja pamięć
- miałka osobność dendrytów, wiatr przesypujący nas
ze zdarzenia w zdarzenie? Zderzamy się nieustannie
z własną bezradnością. Staram się skupić: myśl moja
przenika przez beton i chaos. I wzrasta
ciśnienie Historii. Wtłacza nas do urządzeń
do dokładnego mielenia miesięcy. Lecz
chytrość moja mi nie zastąpi niczego. Nic, co by
nas mogło zastąpić, nas nie uratuje. Nie wiem,
czym jest człowiek, czym jest człowiek.
Siedzę w tej części Wszechświata, siedzę
pod własnym nazwiskiem, głęboko pod paznokciem
staram się nie boleć,
lecz chytrość moja mi nie zastąpi niczego.