Idziemy. Rozmawiamy. Wtopieni w gatunek.
Patrzę ogromnym zmęczeniem jego ewolucji.
Przez nerwy moje wieją archetypy.
Pniemy się po spirali dialektycznej. Widzę
niżej pode mną pęczniejące mózgi.
Podróż nasza skrwawiona utylitarnością.
Tli się humanizm. Trzeszczą aksjologie.
Cywilizacja się chwieje w wszystkich naraz miejscach.
Na drodze naszej kwitną atomowe grzyby.
Tempo marszu narasta. Wyżej! Wyżej! Wyżej!
Nasze kobiety umierają w drodze
do siebie. Rozmijam się z wszystkim.
Czy to już świt? Rogatki miasta?
Tu rozchodzimy się we wszystkie strony
i każdy z nas ma w sobie coś ze wszystkich.
I ja startuje w niebo nagim ciałem.