Były niegdyś wędrówki o świcie
Na promieniach układałam stopy
O źdźbła żytnie opierałam dłonie
W wodach niebo kryło płat błękitu
Spięty klamrą zblakłego księżyca
Zatem chciałam ubrać siebie w niebo
Mlekiem pachną orosiałe trawy
I mrocznieją krzewy w wąskim jarze
Teraz miedza powiedzie nad stawy
Nieprzytomne od żab i kumkania
Szukam kęp mchu i krwawnika
By nie deptać
Snu barw kolorowych
Ale za mną podążają krowy
I w ich pyskach piękno łąki znika