Zawsze będą ukazywały się książki kontrowersyjne, tendencyjne, kłamliwe, nawet haniebne. Autorzy czy też redaktorzy czy wydawcy takich publikacji zazwyczaj odwołują się do wyższych racji – politycznych, religijnych, ideologicznych, moralnych obyczajowych, utożsamiając się z nimi w imię Prawdy i Sprawiedliwości. Jeśli nie zostają naruszone normy prawne nic na to nie można poradzić. Ale wtedy, w państwach demokratycznych, opinia publiczna zazwyczaj reaguje, krytycy i publicyści protestują, wdają się niekiedy w nader burzliwe dyskusje. Niekiedy pojawiają się wszakże takie książki, których autorzy starając się zachować pozory zatroskanej obiektywności naruszają „jedynie” granice w końcu niewymiernej przyzwoitości intelektualnej. Z takimi książkami trudno polemizować. Tam nie ma bezpośrednich napaści. Jest przemilczanie. Każda próba sprostowania bywa uznawana za małostkową arogancję.

We współczesnej kulturze europejskiej starano się zapobiec takim anatemom i fatwom. Istnieje pewien rodzaj publikacji, po którym się spodziewamy szczególnej wiarygodności. Są to encyklopedie, przeglądy bibliograficzne i inne leksykony. Zwłaszcza te, firmowane przez instytucje naukowe i państwowe.
Ukazała się właśnie w Wydawnictwie PWN (sprywatyzowane Państwowe Wydawnictwo Naukowe) encyklopedia p.t. Literatura polska. Jest to imponujące dzieło, o dużej liczba haseł, bogato ilustrowane, ciekawie zakomponowanie, wzbogacone o liczne obszerne cytaty co jest raczej nowością w tego rodzaju publikacjach ale bardzo je uatrakcyjnia. To mogło być wydarzenie kulturalne. Mogło. Nawet powinno. Niestety, mamy do czynienia z publikacją porachunkową, w złym tego słowa znaczeniu. Anonimowi (!) redaktorzy uznali, że literatura polska jest ich własnością a obecność poszczególnych autorów w encyklopedii zależy wyłącznie od ich uznania, o którym przesądzają środowiskowe urazy i konflikty. Nie bez powodu redakcja odwołuje się do sławetnego poradnika encyklopedycznego z 1984 roku, w którym też zastosowano bezwzględne kryteria organizacyjnej przynależności, wtedy to może jeszcze można było jakoś uzasadniać walką polityczną.
Tak, polskie środowisko literackie jest dziś nadal, niestety, głęboko podzielone, co przynosi niepowetowane szkody życiu literackiemu, literaturze, kulturze narodowej. Kultura zamiast empatycznie łączyć, dzieli. Dramat kondycji ludzkiej staje się scenerią intryg. Zawsze tak bywa gdy o życiu publicznym decydują politykierzy i interesy grupowe. Istnieją dziś dwie duże organizacje pisarskie, Związek Literatów Polskich i Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, niestety nie współpracujące ze sobą nawet wtedy kiedy należałoby zabiegać o społeczną rangę literatury. Istnieje co prawda wspólna Fundacja, w jakiejś mierze równomiernie finansująca biura tych organizacji i PEN – clubu, ale wedle redaktorów encyklopedii „Literatura polska” taki podział jest zawłaszczaniem pozycji społecznej i majątku, które powinny pozostawać w wyłącznej dyspozycji tylko jednej części środowiska.
Co ważniejsze, tylko ta dobrze widziana część środowiska literackiego ma prawo istnieć w literaturze narodowej!
Oto bowiem – pozostając przy pisarzach żyjących - członków Stowarzyszenia Pisarzy Polskich zostało przywołanych w Encyklopedii Państwowego Wydawnictwa Naukowego stu kilkunastu. Są to niekiedy pisarze wybitni, a przynajmniej godni uwagi i dobrze się stało, że znaleźli się w tym leksykonie. Nie dziwią też niekiedy nader rozbudowane omówienia dorobku pisarzy ongiś sekowanych w PRLu.
Jednakże pisarzy należących do liczącego ponad 1300 członków Związku Literatów Polskich zauważono tej „encyklopedii” mniej niż dziesięciu! Nie ma tu haseł osobowych pisarzy, krytyków, literaturoznawców których dorobek niekiedy bezspornie i ilościowo i jakościowo przewyższa dorobek wielu autorów w encyklopedii jednak uwzględnionych, nic tym ostatnim nie ujmując. Nie tylko nie ma haseł osobowych, ich nazwiska zostały usunięte z większości haseł zbiorczych. Wyeliminowano formacje, grupy i czasopisma, w których przeważali członkowie ZLP. A przecież w obszernym haśle o cenzurze z oburzeniem zauważono, że ongiś „zabraniano wymieniać pewne nazwiska nawet w wydawnictwach bibliograficznych”. Objętość haseł jest tu też jawnie uznaniowa, chociaż w wydawnictwie encyklopedycznym chyba powinny obowiązywać jakieś zasady, niekiedy zdawkowość haseł jest uderzająca. Okazało się, że godna szacunku walka o wolność słowa dla wszystkich przeistoczyła się w domaganie się przywilejów i wyłączności dla wybranych.
Mamy do czynienia z bezwstydną czystką, i to o niespotykanej skali. Obrzydliwe. Jeśli się uwzględni , że jest to firmowane przez wydawnictwo powołujące się na PWN mamy do czynienia nie z indywidualnym oszołomstwem lecz ze skandalem publicznym. Karol Modzelewski kiedyś napisał, że ten kto cenzuruje literaturę narodową kaleczy narodową tożsamość i suwerenność. Nie ważne kim on jest, na co lub na kogo się powołuje, za kogo się uważa.
Czujemy się upoważnieni i zobowiązani podać te fakty do wiadomości publicznej.