Stanisław Stanik: Krążą opinie, zupełnie sprzeczne ze sobą, że w 1956 roku najpierw powstała grupa literacka „Współczesność”, potem pismo pod tą nazwą, to znów że odwrotnie. Jak to według Twoich wiadomości było naprawdę?
Zbigniew Irzyk: - Naprawdę to najpierw powstała grupa literacka „Współczesność” i potem dopiero, kilka miesięcy potem, pismo o tej samej nazwie, do którego weszła tylko część osób z tej grupy (Szymański, Czajkowski, Chąciński, Ośniałowski, Śliwonik, Siewierski). Ta grupa – pierwotna „Współczesność” – istniała 2 lata, bo potem musiała wchodzić w układy (z PAX-em, „Ruchem”) i zmieniała się. Członkowie tej grupy, warto wiedzieć, wchodzili w skład zespołu jeszcze za redaktorstwa Grochowiaka, byli w nim niektórzy do 1959 roku, a potem doszli do władzy aparatczycy.
Stanisław Stanik: Powstają wywiady, artykuły, wspomnienia, które doskonale i w miarę dokładnie wskazują okoliczności powstania i funkcjonowania pisma „Współczesność”. W jakich warunkach i jakiej sytuacji – powtórzmy – rodziło się ono?
Zbigniew Irzyk: - Jak podaje w swoich wspomnieniach Leszek Szymański, redaktor naczelny pisma, u jego początków – powód narodzin „Współczesności” był prosty: młodzież nie miała gdzie pisać, a starzy nie chcieli jej dopuścić na łamy „Nowej Kultury”, „Przeglądu Kulturalnego” czy „Życia Literackiego”. Taki był zasadniczy impuls, żeby wydawać nowe pismo. Zostało rozwiązane „Po prostu” i wszyscy oczekiwali, że „Współczesność” przejmie jego rolę, a „Współczesność” postawiła na sprawę kultury, literatury. To był rok 1956, a zatem nadeszły też inne oczekiwania wobec sztuki. Pismo spontanicznie powstało w opozycji do socrealizmu i do literatury produkcyjnej. Młodzi chcieli pisać o sobie, nie o partii, nie o ciężkiej harówce. Pisarze partyjni – przyuczani – stwarzali hierarchię wartości, a my podjęliśmy formę buntu (do przyuczanych należeli choćby Mandalian i Szczypiorski). Odtąd „Współczesność” stanowiła bardzo płynny zespół, a jej kolejnymi redaktorami po Leszku Szymańskim, kierującym dwutygodnikiem jeszcze na początku 1959 roku i po Grochowiaku, byli Witold Dąbrowski, Stanislaw Kuszewski, Anna Bukowska, Andrzej Lam, Józef Lenart i na końcu sam Jerzy Putrament...
Stanisław Stanik: Kiedy wstąpiłeś do zespołu „Współczesności” i jaką rolę zacząłeś w niej pełnić?
Zbigniew Irzyk: - Podjąłem współpracę ze „Współczesnością” dzięki mojemu koledze ze studiów, Jurkowi Siewierskiemu, który był redaktorem w „Nowych Książkach” i współtwórcą „Współczesności”. Już w 3 numerze pisma z Jerzym Łojkiem złożyliśmy „eseik” „Edgar Allan Poe sfałszowany”. Była to polemika z wyborem opowiadań pisarza amerykańskiego dokonanym przez Janusza Wilhelmiego. Już od numeru 4, będąc studentem polonistyki, wydrukowałem pamflet o młodej Nałkowskiej – to była forma mojej opozycji przeciw obowiązującej hierarchii wielkości (u Nałkowskiej dostrzegałem dworskość wobec kolejnych ekip rządowych, bo przed wojną była ulubienicą władz, a po wojnie gościła w Moskwie). Od tej pory byłem redaktorem „Współczesności” i kierowałem działem krytyki literackiej do końca 1959 roku. Ściągnąłem wówczas do „Współczesności” moich kolegów – głównie z seminarium Jana Kotta i prof. Zofii Szmydtowej, m.in. Piotra Wierzbickiego, który pisał szkice o młodym Mickiewiczu i Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej, Zbigniewa Jana Słojewskiego, który zadebiutował słynnym „Egzaminem magisterskim” (uznając studia uniwersyteckie za anachroniczne), a potem m.in. Ryszarda Zengla, świetnie zapowiadającego się krytyka literackiego, który wkrótce tragicznie zginął, Jerzego Piechowskiego, mojego kolegę ze studium wojskowego, choć kończył klasykę.
Stanisław Stanik: Na czym polegała opozycyjność, antyreżimowość pisma? Mógłbyś dać przykłady, że tak było?
Zbigniew Irzyk: - Szymański pod tym względem przesadza – buntowaliśmy się głównie przeciw zastanym hierarchiom i wartościom, naczelnym hasłem „Współczesności” była nowoczesność. Przez nowoczesność rozumieliśmy nie tylko to, co nowe, ale i niemieszczenie się w kanonie realizmu socjalistycznego. Mieliśmy głębokie przekonanie o potrzebie odkłamania rzeczywistości, temu miały właśnie służyć nowy język i nowe konwencje. Do tej pory szczytem twórczości była literatura realizmu XIX-wiecznego i socjalistycznego – my pragnęliśmy iść dalej. Upominaliśmy się o prawo jednostki do własnego szczęścia, awangardę pojmowaliśmy synkretycznie, bliskie nam było to, co pomijane w tradycji polskiej i europejskiej, bo przez długie lata byliśmy odcięci od niektórej literatury (w prohibitach na Uniwersytecie Warszawskim znajdowały się wtedy nawet dzieła Dostojewskiego). Chodziło – powtórzę – o odkłamanie rzeczywistości, nie o opozycyjność.
Stanisław Stanik: Czy byli jednak koledzy, którzy wyróżniali się w „niepoprawności” politycznej – w postępowaniu i w druku? Jakie artykuły wzbudziły największe zastrzeżenia u władz?
Zbigniew Irzyk: - Takich autorów „nieprawomyslnych” tekstów było bardzo wiele. Klasycznym przykładem tego był wiersz „Węgrom” Romana Śliwonika, poświęcony rewolucji na Węgrzech. Z jego powodu nawet po 2 numerze „Współczesność” została zawieszona. Po moim szkicu o Nałkowskiej – ponieważ użyłem zwrotu Sowieci, nie Związek Radziecki – pierwsza część nakładu pisma poszła na przemiał, reszta ukazała się z poprawka „na ZSRR” z wypustkami cenzury. W ogóle byliśmy podejrzani, bo upominaliśmy się o przemilczaną literaturę dwudziestolecia międzywojennego. Nawiązaliśmy kontakt z Anatolem Sternem czy Aleksandrem Watem, drukowaliśmy pierwszy komiks poświęcony „Witaj smutku” Francoise Sagan czy pierwszy reportaż o striptizie w „Stodole”, co w naszym przekonaniu stanowiło rodzaj buntu przeciw formom drobnomieszczaństwa. Byliśmy stale na cenzurze i przez długi czas źle o nas pisano (choć faktycznie pismo „Współczesność” na początku było amatorskie), ale za to pojawiły się w niej wielkie talenty i osobowości literackie (zjawili się Brycht, Nowakowski, Ośniałowski, dołączyli Grochowiak, Lech Władysław Terlecki, Ireneusz Iredyński). „Współczesność” stała się pismem ogólnopolskim, drukowali w niej Herbert, Swen Czachorowski, Białoszewski, Poświatowska. To był też czas wielkich lektur – z jednej strony pisarzy egzystencjalistów (Sartre' a, Camusa, Joyce'a, Kafki), z drugiej autorów „nowej powieści” – Butora, Nathalie Sorraute, a z trzeciej odkrywaliśmy ciekawe zjawiska z literatury światowej (Gide, Joyce, Kafka, Eliot).
Stanisław Stanik: W dziejach pisma pewną pozytywną rolę odegrał PAX. Na czym ona polegała?
Zbigniew Irzyk: - Przez cały czas trwała od 1 numeru walka o przetrwanie dwutygodnika, bo to było pismo właściwie prywatne, a podstawą utrzymania prasy jest papier, lokal, honoraria, więc Leszek Szymański, który flirtował ze Stronnictwem Demokratycznym, nawiązał kontakt z PAX-em i ten odniósł się do nas z wielką życzliwością od połowy 1957 roku do lipca 1958 roku (to był okres „paxowski” „Współczesności”), kiedy to „Współczesność” z gazetki amatorów stała się pismem w miarę profesjonalnym. W redakcji otrzymaliśmy po raz pierwszy lokal przy ul. Wspólnej 63, etaty, pensje i – trzeba przyznać – bardzo dużą wolność wypowiadania się, chociaż w stopce redakcyjnej znaleźli się również przedstawiciele PAX-u, nasi koledzy i władze (Augustowski, Szczawiński, Komender, Wójcik, Janicki). Był to też okres, w którym poznaliśmy wielu wybitnych twórców starszego pokolenia, którzy nawiązali z nami współpracę (Stanisław Rembek, Władysław Jan Grabski), osobiście uzyskałem od Stanisława Cata Mackiewicza – jako przedstawiciel pisma młodych – interesujący esej o Lwie Tolstoju, który autor książek wydanych w PAX-ie napisał w czasie naszej dwugodzinnej rozmowy w jego mieszkaniu na Starym Mieście). Było to znaczne poszerzenie kręgu autorów – odbyliśmy w tym czasie m.in. podróż do Krakowa, gdzie poznaliśmy naszych kolegów poetów i plastyków z tego miasta (m.in. zetknęliśmy się po raz pierwszy z Ireneuszem Iredyńskim, z Andrzejem Bursą, z którym podczas spotkania w Halinie nad Liwcem założyliśmy się, kto zje więcej bitej śmietany). Andrzej Bursa, ponieważ nie mógł spać, pożyczył ode mnie „Dolę człowieczą” Malreaux i dopiero w Warszawie zwróciłem się, żeby mi oddać, a on: „Szkoda, że pamiętałeś, bo książki nie przeczytałem”. Do tej pory jest mi jakoś smutno, że przeze mnie tej książki nie dokończył. Upłynęło parę miesięcy i Andrzej zmarł. W czasach paxowskich poświęciłem we „Współczesności” wierszom Bursy całą rozkładówkę. W tym czasie poznałem się też z Andrzejem Brychtem, którego pierwsze opowiadania drukowałem we „Współczesności” jak „Blit”, „Balbina” i „Cygan” oraz reportaż „Ulica Piotrkowska”, zapowiadające talent na miarę Hłaski. Słowem, był to okres poszerzenia kręgu naszych tematycznych poszukiwań i pozyskiwania ciekawych autorów. Władze partyjne bały się, że młodzi wymkną się spod kontroli i doszły do wniosku, że gdy Pax zawłaszczy sobie młodych twórców, stanie się konkurencyjny ze środowiskami partyjnymi, w związku z tym nastąpiło przejęcie przez „Ruch” pisma i właśnie od jesieni 1958 roku redakcja znalazła się na Krakowskim Przedmieściu (w Pałacu Zamoyskich). Część zespołu odeszła (m.in. Śliwonik i Jerzy Siewierski), pozostała część została pod koniec 1959 roku usunięta – jako domniemana frakcja inteligencka. W okresie paxowskim zaczęliśmy bardziej zwracać uwagę na treści obywatelskie i patriotyczne zawarte w dziełach polskich pisarzy.
Stanisław Stanik: Kiedy skończył się bojowy, antyreżimowy okres pisma? W jakich okolicznościach wyłonił się nowy? Co się potem stało?
Zbigniew Irzyk: - Przez pewien czas – już pod „Ruchem” – redakcję objął Stanisław Grochowiak, i to był z pewnością najlepszy okres w rozwoju tego pisma (dołączyli do niego wszyscy właściwie najlepsi twórcy młodego pokolenia). Grochowiak był krótko naczelnym, półtora roku – i zaczęły się znowu zakusy pisarzy partyjnych na przejęcie pisma. Pismo wprawdzie wtedy uzyskało status oficjalnego dwutygodnika literackiego, ale straciło najważniejszy atut – młodzieńczy bunt i dołączyło do sielskiego krajobrazu polskiej kultury PRL. Na miejsce „Współczesności” z połączenia z „Przeglądem Kulturalnym” powstała „Kultura”.
Stanisław Stanik: Jak przedstawia się – najogólniej mówiąc – Twój dorobek publicystyczny na łamach pisma? Z jakim przyjęciem się spotkał?
Zbigniew Irzyk: - Przede wszystkim zaznaczyłem się jako pamflecista, potem dołączył ze znakomitymi rezultatami w tym gatunku Zbyszek Słojewski. Chodziło mi przede wszystkim o wzbudzenie zainteresowania sprawami literatury i zachwiania sztywnych autorytetów i hierarchii w literaturze polskiej. W szkicach pamfletycznych była zakamuflowana pośrednio polemika z rzeczywistością literacką. Ukazało się sporo moich artykułów dotyczących różnych autorów i różnych dziedzin jak i wywiadów ze znanymi pisarzami, w których czuliśmy swoich sojuszników. Do najbardziej komentowanych również za granicą tekstów był mój szkic o Nałkowskiej, esej o markizie de Sade, polemika ze Słonimskim, który o wierszach młodych wypowiadał się bardzo krytycznie i uważał, że piszą i bez sensu, i bez rymu) były też artykuły o literaturze fantastycznej i nazwijmy to – moje polemiki ze współczesnymi młodymi pisarzami – z Moniką Kotowską oraz z Markiem Hłaską, którego – oceniając z perspektywy lat – atakowałem nieco niesprawiedliwie, ale była to w jakimś sensie i zazdrość o jego wielki talent i to, że nie związał się z naszym pismem.
Stanisław Stanik: Przeszedłeś po okresie pracy we „Współczesności” do PAX-u. Dlaczego i w jakich okolicznościach to nastąpiło? Co przeniosłeś z tamtego pisma do nowego?
Zbigniew Irzyk: - Zostałem w końcu 1959 roku wraz z całą grupą redaktorów zwolniony ze „Współczesności”. Wtedy o tym fakcie dowiedzieli się Anka Kowalska i Mikołaj Rostworowski i zaproponowali współpracę z działem literackim „Kierunków”. Anka Kowalska dała mi wówczas do zrecenzowania wydane tomiki wierszy Andrzeja Piotrowskiego, Józefa Szczawińskiego, Zdzisława Łączkowskiego. Dały mi asumpt do artykułu „Sylwetki poetów”. Do nowej pracy przyszedłem na miejsce Andrzeja Brychta i objąłem jego biurko, w którym znajdowały się jeszcze butelki po piwie i stare koszule (Andrzej wynajmował przygodnie mieszkanie w Warszawie). Spotkałem się z bardzo życzliwym przyjęciem i odtąd aż do rozwiązania „Kierunków” byłem redaktorem działu, a przez ostatnie 10 lat po Zdzisławie Umińskim, bardzo mi zawsze życzliwym, kierownikiem literackim w piśmie. Czas ten zaowocował możliwością poznania się ze znakomitymi pisarzami i krytykami takimi jak Melchior Wańkowicz, Jan Dobraczyński, Wojciech Żukrowski, Teodor, Parnicki, Kazimierz Truchanowski, Aleksander Rymkiewicz, Alfred Łaszowski, Aleksander Rogalski, Zygmunt Lichniak. Moimi przyjaciółmi i bliskimi kolegami stali się odtąd Zdzisław Umiński, żołnierz Powstania Warszawskiego, i Józef Szczypka, autor pierwszej książki o Janie Pawle II „Droga do Rzymu” oraz „Jan Paweł II – Rodowód”, o czym niewielu pamięta, a z młodszych moich kolegów – Stefan Jończyk, Ewa Szonert, Zdzisław Łączkowski, z którym wspólnie dzisiaj w Łomiankach w tamtejszym Domu Kultury prowadzimy wieczory wspomnień o znanych i bliskich nam autorów, a z młodszych – Stanisław Stanik i Stefan Jurkowski. Moje pamfletyczne tendencje zaowocowały potem książką wydaną przez IW PAX „Królestwo literatów”, gdzie atakowałem oportunizm i dyspozycyjność niektórych twórców. Przy okazji chciałbym podkreślić ogromne zasługi tej świetnej oficyny dla polskiej kultury, o czym obecnie często się zapomina.
Stanisław Stanik: Korespondowałem, i to długo, z pierwszym naczelnym pisma, Leszkiem Szymańskim, dziś mieszkającym i pracującym w USA (od lat). Uważa, że nie docenia się „Współczesności”, przecenia zaś „Wiadomości” londyńskie czy paryską „Kulturę” za granicą. Jak faktycznie komparatystyka ustawia miejsce i pozycje „Współczesności” w dorobku kultury polskiej ostatnich dekad lat?
Zbigniew Irzyk: - Niewątpliwie „Współczesność” odegrała ogromną rolę w dorobku polskiej literatury minionych 50 lat, zwłaszcza w pierwszym okresie, kiedy była pismem młodych twórców. Na jej łamach debiutowali -bądź zamieszczali swoje teksty – tak znakomici twórcy (tzw. „spóźnieni debiutanci”) jak Miron Białoszewski, Swen Czachorowski, Zbigniew Herbert (przedstawiciele pokolenia wojennego), Stanisław Grochowiak, Ireneusz Iredyński, Edward Stachura, Jerzy Harasymowicz, Tadeusz Śliwiak, Andrzej Brycht, Barbara Sadowska, Jan Himilsbach, Władysław Lech Terlecki, Bogdan Wojdowski, Jerzy Krzysztoń, Ernest Bryll – słowem, najwybitniejsi przedstawiciele tej generacji. Poza tym, że „Współczesność” upominała się o inną hierarchię wartości w literaturze XX wieku, szukała otwarcia w stronę nowych komercji arystycznych i myślowych. Szukała tego, co uniwersalne, odkrywała literaturę przekraczającą obszary wąskiej twórczości socjalistycznej. „Współczesność” była w pierwszym okresie swego istnienia swoistym fenomenem w życiu PRL, poza tym, że była przez jakiś czas pismem prywatnym, nie podlegającym dyktatowi władzy, stała się trybuną młodych twórców, upominała się także o kontakt z literaturą światową, zarówno w zakresie tradycji europejskiej oraz światowej, jak i literatury współczesnej. Ukształtowała całe pokolenie ludzi wchodzących w życie w połowie lat 50-tych, pozbawionych ciągłości w literaturze polskiej i obcej. Szkoda, że dzisiaj takiego pisma nie ma w III Rzeczypospolitej, gdyż potrzebny jest periodyk, który upominałby się o polskich twórców starszego pokolenia i tych, którzy nie przystają do chóru większości. Chodzi o podtrzymanie wysokiej rangi i godności literatury, zwłaszcza jej nurtu patriotycznego w świadomości naszego społeczeństwa.
Stanisław Stanik: Sam wiem, że niektórym zasłużonym, żyjącym i opozycyjnie nastawionym redaktorom pisma należą się dziś odznaczenia i nagrody. Myślę nawet, że na Ludnej 4 w Warszawie powinno wmurować się płytę marmurową w rocznicę 50-lecia powstania „Współczesności”. Leszek Szymański, który tam mieszkał, zupełnie zgadza się z tym pomysłem. Co ty o tym sądzisz?
Zbigniew Irzyk: - Zawsze byłem przeciwny wyłącznie odświętnemu i rocznicowemu traktowaniu literatury; najważniejsze jest zachowanie jej trwania. Ale pod tym względem rola Leszka Szymańskiego jako pierwszego redaktora naczelnego pisma, Jerzego Siewierskiego, Romana Śliwonika i pierwszych redaktorów pisma, jest niezwykle ważna i trudna do przecenienia, gdyż potrafili bakcylem literatury zarazić wielu młodych ludzi i zachęcić ich też do uprawiania twórczości o wybitnych walorach artystycznych i poznawczych. Wolałbym nie tyle wmurowania tablicy pamiątkowej, ile to, żeby o znakomitych twórcach tego okresu pamiętano z należnym dla ich dorobku szacunkiem.
Stanisław Stanik: A ja jednak uważam, że pewne formy upamiętnienia powstania „Współczesności” i nagrodzenia jej twórców to już dla dzisiejszego pokolenia Polaków obowiązek. Dziękuję za rozmowę.
Wywiad ukazał się w „Myśli Polskiej” Nr 28-29 (09-16.07.2006).