Ile lat temu byłeś poprzednio na Filipinach, czy było to bezpośrednio po Twoim wyjeździe z Polski w 1958 roku, kiedy to przez Indie, Filipiny, Australię i Anglię trafiłeś w końcu do Ameryki, czy też wracałeś tam jeszcze później?
Leszek Szymański: Pierwszy raz byłem na Filipinach w 1959 roku. Stało się to zupełnie przypadkowo. Staram się unikać dygresji, ale muszę jednak odpowiedzieć szerzej na to pytanie. Będąc w Indiach zdecydowałem się na emigrację. Przyczynili się do tego Artur Koestler, Bolesław Wierzbiański i Pradhabar Padye, no i zdalnie Jerzy Giedroyć...

Kim byli Artur Koestler i Jerzy Giedroyć, wiemy. Ale Wierzbiański i Prabhabar?
Bolesław Wierzbiański był to zasłużony dziennikarz emigracyjny. Jeden z założycieli nowojorskiego "Nowego Dziennika", Prabhabar Padhye to pisarz hinduski, wtedy prezes oddziału Kongresu Wolności Kultury z New Delhi. Nie było (w tych zamierzchłych czasach) wtedy bezpośredniego połączenia miedzy Sydney a New Delhi i samolot (śmigłowiec) leciał tylko do Manili, a przesiadka do Australii była za trzy dni...
Czy nie rozsądniej by było udać się Anglii, która była wtedy centrum emigracyjnym?
Widzę, że rzeczywiście nie uda się nam obyć bez dygresji. W związku z sytuacją jak zaistniała po przejęciu przez "Partię" (PZPR – Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą – przyp. Red.) naszego pisma (Współczesności) postanowiłem "wybrać wolność", do czego zwłaszcza namawiał mnie Giedroyć, który nawet przesłał mi podpisaną umowę wydawniczą i zaliczkę w wysokości $500 dolarów. Jednak nie chciałem prosić o azyl, by nie narażać kolegów i matki na możliwe przykrości. Prosiłem więc o wizę emigracyjną w trzech ambasadach. W ambasadzie amerykańskiej powiedziano mi, ze starania potrwają kilka lat, w angielskiej, że rozpatrzą moje podanie w przeciągu trzech miesięcy, a w australijskiej natychmiast przesłano moja prośbę do Canberry i premier Robert Menzies polecił wydać mi wizę. Nota bene, Australią byłem zainteresowany od czasu spotkania w Moskwie na zjeździe młodzieży, australijskiego pisarza Gregora MacHastie. Nie był to dla mnie całkiem obcy kraj.
Jakie było Twoje pierwsze wrażenie, kiedy wysiadłeś z samolotu już na Filipinach?
Na lotnisku w Manili przywitał mnie przedstawiciel tamtejszego oddziału Kongresu Wolności Kultury - Roy Velasco. Pamiętam Roy'a jak dziś. Pamiętam też smak pierwszego w życiu mango, do dziś ulubionego. A Filipińczycy mając ten niezrównany owoc na pudy, szaleją za jabłkami. Manila była barwna, rozśpiewana i prawie tańcząca. Z barów i niezliczonych kafejek dolatywała amerykańska muzyka. Miasto jednak przypominało Warszawę – w ruinach. Zwłaszcza pamiętam efektowne gruzy wiekowej i olbrzymiej katedry, dziś odbudowanej. MacArthur w pogoni za glorią "wyzwolił" miasto zaciekle bronione przez japońską piechotę morską. Zginęło ! CHYBA kilkaset tysięcy ludności cywilnej, nie mówiąc o stratach amerykańskich, no i japońskich. Po Warszawie Manila była najbardziej zniszczonym miastem Aliantów
A jacy okazali się Filipińczycy?
Filipińczycy byli dla mnie niesłychanie gościnni. Z trzech dni pobytu zrobiły się trzy miesiące. Chcieli bym został na Filipinach na stale. Proponowano mi nawet posadę dyrektora fabryki opon samochodowych. Propozycję odrzuciłem z oburzeniem. Jak pisarz "sławny międzynarodowo i przyszły nobelists (noblista) (w mej wyobraźni) miałby być zarządcą śmierdzącej kauczukiem fabryki!? Ot młodość durna i chmurna. Giedroyć książki mi nie wydrukował, bo zabrakło mu rozgłosu wokół mej decyzji. Posady dyrektora nikt mi juz więcej nie oferował, zaczęła się natomiast seria nędznych i często poniżających robót.
Powiedziałeś przedtem, że Manila przypominała ci w pewnym sensie Warszawę. A Filipińczycy – czy mają jakieś cechy wspólne z Polakami?
Filipińczycy są równie fanatycznie katoliccy jak Polacy. Więc na Wielkanoc ruch w mieście zamiera. Procesje, dekoracje. W Niedzielę Palmową prawie każdy Filipińczyk/a (Filipina - archaizm z okupacji Hiszpańskiej), maszeruje z gałązkami z autentycznych palm. Nawet metro nie kursuje! Nie wiem, czy mają groby Chrystusa, muszę się dowiedzieć, ale na pewno mają szopki, co wydawało mi się polską tradycją, ale pewnie wywodzi się z innego kraju, tak jak choinka. Acha, w Piątek tez smarują sobie czoła, popiołem.
Ponieważ jestem bardzo dalekim kuzynem Karola Wojtyły, traktowano mnie tam zawsze z wielkim szacunkiem. Oczywiście nie omieszkałem się reklamować mym tak rozrzedzonym pokrewieństwem, dodając rozmaite szczegóły z naszego pobytu w Krakowie, za okupacji.
Czy swoją żonę poznałeś na Filipinach i czy to dzięki niej zainteresowałeś się bliżej tym krajem?
Na Filipinach bywałem kilkakrotnie, choć to kosztowna wycieczka, mimo ze jadam i mieszkam jak tubylcy. Ostatnio wróciłem parę dni temu, po stosunkowo krótkim pobycie. Filipiny uwiodły mnie juz za pierwszym pobytem 1959 roku, a Roy Velasco zainteresował mnie Jose Rizalem, postacią na miarę Leonarda da Vinci, z domieszką wizjonera i polityka otoczonego aureolą męczennika.
Mą eks - żonę VikVik poznałem znacznie później. Ale przyznam się, że Filipinkami zachwycam się od pierwszego pobytu, a migdałowe oczy urzekły mnie. Na dodatek na Filipinach uważany jestem za przystojnego. Góruję nad przeciętnymi mieszkańcami przynajmniej o głowę, a mój dość pospolity przeciętny nos-ilong, jest ogólnie admirowany.
Czy twoi synowie czują się Polakami, Filipińczykami, Amerykanami czy po prostu Obywatelami Świata?
Moj starszy syn Józio (Jose) urodził się w Australii, a wychował w Kalifornii. Uważa się za obywatela zachodniego świata. Nie zapomina o krajach pochodzenia rodziców, choć po polsku i cebuano nie mówi. W czasie naszego krótkiego pobytu w Polsce, Józio był zachwycony Warszawą i zwłaszcza Krakowem. Grzesio (Jesse) ma dziewięć lat i sprawy narodowościowe go nie interesują. Zalicza sam siebie do bardzo szerokiej w USA kategorii brązowo skorych, mimo, iż ze rysy twarzy ma europejskie, choć piękne oczy są migdałowe.
Twoja podróż na Filipiny nastąpiła jako kolejna po zeszłorocznej podróży do Polski. Wiem, że wcześniej rozważałeś ponowny przyjazd do kraju. A jednak nie Polska – tylko Filipiny. Przypuszczam, że masz do tego miejsca jakiś szczególny sentyment. Opowiedz proszę o takich Filipinach do jakich jechałeś.
Mam sentyment do Filipin. Znam historię tego kraju. Piękno natury urzeka mnie. Ludzie są niesłychanie gościnni. Mój sentyment nie jest jednak obrazkowy. Spostrzegam realia ciężkiego żywota w tym bajkowym krajobrazie, gdzie rzesze przeciętnych mieszkańców z trudem zdobywają te trzy miseczki ryżu zakropionego soją i cieszą się, gdy do tego dojdzie oścista rybka i trochę owoców oraz warzyw.
Ale mimo sentymentu do Filipin, brałeś jednak poważnie pod uwagę możliwość przyjazdu do Polski na jakiś czas, a nawet powrotu na stałe?
Myślałem o powrocie do Polski, jednak i tu dominują realia życia. Jestem wdzięczny, iż uznano mnie po latach pracy pisarskiej za "zasłużonego dla kultury". Okazuje się jednak, ze to czysto honorowe uznanie. Na emeryturę, czy jej ekwiwalent nie zasługuję, Jestem w Polsce pisarzem zapoznanym. Cenzura ledwo pozwalała na wzmianki o mnie, przeważnie negatywne. Twórczość moja w języku angielskim, ogólnie licząc przeważnie jakoś złączona z polskością (trudno nie być Polakiem - to tytuł wywiadu w Telewizji Australijskie), zdobyła uznanie krytyków literackich i politologów, ale nie czytelników. Partia potrafiła wygryźć mnie z jedynej dobrej pracy zagranicą, redaktorstwa "Gwiazdy Polarnej" ogólno-amerykańskiego pisma wydawanego w Wisconsin. To ciekawa historia i dość charakterystyczna, ale nie pasuje do tego wywiadu. Konkludując nie stać mnie na życie w Polsce, gdzie do dziś dnia nie ukazała się ani jedna moja książka. Cenzura komercjalna działa równie skutecznie jak polityczna! Na Filipinach utrzymam się za jedną dziesiątą kosztów życia w Ojczyźnie.
Wspominałeś kiedyś o tym, że piszesz monografie narodowych bohaterów Filipin. Czy możesz powiedzieć więcej na ten temat?
Piszę szczegółową biografię Jose Rizal'a i planuję parę innych książek związanych z Filipinami.
Co zastałeś po przyjeździe? Czy to były te same Filipiny sprzed lat...?
Ponieważ byłem na Filipinach kilka razy od 1959 roku, nie była to dla mnie podróż w "maszynie czasu" jaką była wycieczka do Polski. Zmieniła się polityka, ale miasto jest w zasadzie takie same (po odbudowie), choć przybyło drapaczy chmur i innych kolosalnych budowli. Krajobraz ten sam - tak intensywny w kolorach i kontrastach. Przepiękny ocean o cieplej wodzie, kolorowe ryby (niektóre latają) i koralowe rafy. Wspaniałe muszle na plażach, od małych do kolosalnych. Oczywiście na prowincji, bo wokół Manili cywilizacja i plastykowe torby i inne śmiecie niszczą naturę. Politycznie sytuacja nader zawikłana i specyficznie filipińska, trudna do zrozumienia dla człowieka nie znającego historii tego kraju, tak dalekiego od Polski, ale jednak dziwnie do niej podobnego. Wiec proszę mi wybaczyć, że nie mogę tu dać komentarza, bo to temat do rozprawy politologicznej. Dziękuję za pytania i zainteresowanie moim "przybranym" krajem...

dr Leszek Szymański (doktorat z historii, PUNO, Londyn, U.K. bakelorat z polonistyki London University, U.K. magisterium z politologii California State University, USA) - literat, dziennikarz, założyciel i pierwszy redaktor naczelny legendarnego pisma „Współczesność”. Po wyjeździe z Polski w roku 1958 trafił przez Indie, Filipiny, Australię i Anglię do USA, gdzie mieszka obecnie. Na jesieni 2006 r. odwiedził Polskę z okazji obchodów pięćdziesięciolecia powstania „Współczesności”.