Czym jest dla Pana niepełnosprawność?
Zbigniew Gordziej: Przede wszystkim jest faktem, który dotyczy czterech stron: niepełnosprawnego, czyli osoby z szeroko rozumianą dysfunkcją ciała lub niekorzystnymi zmianami w sferze funkcjonowania psychicznego, jego rodziny, środowiska społecznego i osób z racji profesji zawodowej zajmujących się osobami niepełnosprawnymi. Każdy z tych podmiotów znajduje się w różnej sytuacji, ale jednoczy ich, a ściślej powinna jednoczyć sprawa jak najlepszego funkcjonowania osoby niepełnosprawnej. Jeżeli niepełnosprawność osoby jest faktem, to należy go uznać i, moim zdaniem, nie jest najlepszym mówienie, iż taka osoba jest sprawna inaczej. Przecież nie w określeniu jest istota sprawy. Ona powinna być właściwie rozwiązywana i etycznie oraz profesjonalnie podejmowana przez każdego człowieka mającego możność różnorakiego, mądrego wspierania osoby będącej w stanie niepełnosprawności. Przy czym celem najważniejszym jawi się likwidacja lub chociażby ograniczenie niepełnosprawności. Niby jest to oczywistością, przy czym wydaje się, że bardziej w teorii niż w codziennym stosowaniu. Być może stawiam tezę podważalną, ale mam prawo taką wywieść.
Jakie wartości najbardziej ceni Pan w osobach niepełnosprawnych?
Takich wartości jest sporo. Są zauważalne poprzez obcowanie z osobami niepełnosprawnymi. I niekoniecznie musi to być obcowanie na co dzień. Zdarza się, że spojrzenie z pewnego dystansu pozwala postrzec stany, czy rzeczy najważniejsze. Tak, czy inaczej trzeba umieć zauważać osobę niepełnosprawną. Wbrew pozorom nie jest to łatwe. Nie jest łatwe, jeżeli staramy się, by to zauważenie było w materii wszechstronnego oglądu osoby niepełnosprawnej. A tylko takie zauważanie może stworzyć szansę wyłuskania jak największej ilości wartości, które posiada taka osoba. Skoro jednak Pan zadał mi konkretne pytanie o cenione przeze mnie wartości osoby niepełnosprawnej, to wymienię choćby: umiejętność spoglądania na życie poprzez pryzmat doznawanego cierpienia, zauważanie drobnych spraw, które prowadzą lub mogą prowadzić do wytworzenia w sobie poczucia szczęśliwości (jednak szczęśliwości), często trafne wartościowanie zdarzeń, postaw ludzkich i zjawisk o wymiarze egzystencjalnym.
Dlaczego w społeczeństwie istnieją stereotypy uprzedzające pozytywne nastawienie do osób niepełnosprawnych?
Nie podzielam takiego poglądu. On wydaje się mi zbyt daleko idącym uogólnieniem. Raczej wolałbym zapytać: Dlaczego nastawienie do osób niepełnosprawnych jest tylko pozornie przyjazne? Zdaję sobie sprawę, iż tak postawione pytanie może być poddane ostrej krytyce. Jeżeli uczynią to osoby prawdziwie przyjazne osobom niepełnosprawnym, to odpowiem im, że jednak poprzez swoje dobre postępowanie nie mogą skutecznie przekonać mnie do przyjęcia poglądu, iż społeczeństwo jest prawdziwie przyjaźnie nastawione do osób niepełnosprawnych. Tak więc, według mnie istotą problemu nie jest takie, czy inne nastawienie do tych osób, lecz ważnym jest postępowanie na co dzień wobec osób niepełnosprawnych. Czyli nie poglądy, nie mówienie, a dobre czynienie jawi się jako najważniejsze.
Czy w swoich utworach porusza Pan problem osób niepełnosprawnych?
Prawie trzydzieści lat pracuję w domach pomocy społecznej. Ten fakt ma wpływ na mnie jako człowieka i jako literata. Mógłbym przez długi czas mówić o tym wpływie. Jednak takie wywody w sposób znaczny wydłużyłyby moją wypowiedź dla gazety, a ta przecież ma swoje powierzchniowe ograniczenia. Niechże tylko oświadczę, iż osoby niepełnosprawne rzeczywiście uczyły mnie w przedmiocie szeroko rozumianego stosunku do życia. Inna sprawa, czy byłem rozważnym uczniem, czy w należytym stopniu pojąłem dawane mi nauki. Mam odwagę powiedzieć, iż starałem się.
Problemy osób niepełnosprawnych pojawiły się zarówno w moich wierszach, jak i w utworach prozatorskich; także w scenariuszach pisanych na potrzeby teatru, w którym występowały osoby upośledzone umysłowo oraz w felietonach pisanych dla gazet. Zajmując się tą problematyką chciałem wypowiedzieć moje zauważenia, i przemyślenia dotyczące ważnych, jak sądziłem, spraw dziejących się w osobach niepełnosprawnych, ale także „przypinałem łatę” pewnym osobom znajdującym się bliżej lub dalej tych osób. Może dlatego niektórzy czytelnicy moich książek mówią iż moja twórczość jest smutna. Mają rację. Cóż zrobić, kiedy ostrzej widzę rzeczywistość w barwach, jeżeli nie czarnych, to na pewno w szarych.
Jeśli miałbym powiedzieć, w której książce zawarłem największą ilość zapisów o osobach niepełnosprawnych, to wymienię małą pozycję prozatorską „Prokop”. Czterdziestostronicową książkę napisałem w ciągu miesiąca, ale w sobie pisałem ją prawie dziewięć lat. Nie jest moim zamiarem bardziej szczegółowe mówienie o książce, niechaj ona nadal mocno tkwi we mnie. To mi wystarcza. A jeżeli ktoś zechce tę prozę przeczytać... Przecież pisarz pisze dla innych.
Dlaczego, mówiąc o niektórych chorobach, społeczeństwo odnosi wrażenia naruszania tematu „tabu”? Czy są to słuszne reakcje?
Nie wiem, czy są słuszne. Staram się zrozumieć różne postawy społeczne i osobowe. Powtarzam, staram się zrozumieć. Jednak nie ma we mnie pewności, że rozumiem dobrze. Za tym, moje wypowiadanie w tej kwestii powinno być szczególnie ostrożne w podawaniu go do wiadomości innych ludzi. Przecież tak naprawdę materia choroby jest ulokowana w najbardziej intymnych ludzkich sferach. Nie ma dwóch osób tak samo przeżywających chorobę. Oczywiście są podobne stadia biologicznej degradacji, ale psychiczna sfera jest stricte indywidualna. Jest we mnie zgoda na podejmowanie tematu każdej choroby, ale powinno to odbywać się w atmosferze uwzględniającej istnienie obok ludzi, których dotknęła, a może trafniej uderzyła taka właśnie choroba. A tak najogólniej mam pewne obawy, czy jesteśmy dojrzali do publicznego mówienia o niektórych chorobach. Jednak, nie ma innego wyjścia powinniśmy o nich mówić. Wierzę, że nauczymy się mówić o wszystkich chorobach. Może kiedyś one nie będą stanowiły „tabu”. Z drugiej strony, przecież pojawią się nowe choroby. Jak będą przebiegały, czy za ich sprawą nastąpi kolejna zmowa społecznego milczenia? Sądzę, że już nie.
Czym jest dla Pana szczęście?
Szczęście ma charakter chwilowy, dużo rzadziej trwały. W obu przypadkach trzeba pokory i życiowego doświadczenia, by umieć je wyławiać z magmy codzienności. Mam ponad pięćdziesiąt lat, a ciągle jestem w przeświadczeniu, że jeszcze nie potrafię być rybakiem szczęścia. Taka świadomość nie jest przyjemną. Może sugerować, iż szczęście przecieka mi przez źle związane oka życiowej sieci. Gdybym miał koniecznie odpowiedzieć na Pana pytanie, to stwierdziłbym: szczęściem dla mnie jest widzenie moich najbliższych w zdrowiu i stanie dobrze pojętego zadowolenia. Tyle, że takie szczęście jest ciągle zagrożone z racji biologizmu i ułomności ludzkiej. Jak Pan pewnie zauważa, takie przyznanie się do tego, czym jest dla mnie szczęście może mieć dość uniwersalny charakter.