Aldona Borowicz

Przywrócić stosowną rangę środowiskom artystycznym – rozmowa z Aldoną Borowicz, prezeską warszawskiego oddziału Związku Literatów Polskich

Karol Czejarek: – Szanowna Pani Prezes, imponuje mi Pani inicjatywność. Od kiedy jest Pani Prezesem Zarządu Warszawskiego – ZLP na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie znów tętni życiem. Regularnie odbywają się promocje książek, imprezy literackie, konferencje, koncerty, spektakle, wystawy, spotkania autorskie, czy wspomnienia o tych, którzy wzbogacili współczesną literaturę. Chciałbym zapytać – co z tzw. pomocą socjalną dla pisarzy, stypendiami twórczymi, współpracą z wydawnictwami w zakresie debiutów?
Aldona Borowicz: – Dzięki za uznanie, ale imprezy, o których Pan Profesor wspomina, to właśnie zapotrzebowanie zgłaszane przez naszych kolegów. Żadna więc moja zasługa, natomiast w porozumieniu z ZG postanowiliśmy udostępnić salę na promocję książek autorów z regionalnych oddziałów naszego Związku, co spotkało się z życzliwym przyjęciem zainteresowanych i … naturalnie publiczności warszawskiej. Pyta Pan o wiele spraw, które spróbuję uporządkować, np. co z pomocą socjalną dla pisarzy? Najkrócej – nie istnieje, gdyż nie ma na to środków. Nie mamy pieniędzy nawet na elementarną działalność statutową, znaczki, afisze itd. Zmuszona byłam zwolnić sekretarkę, gdyż nie było nas stać na jej pobory (800 zł netto). Całą pracę wykonujemy sami, bezpłatnie. To nawet nie jest wolontariat, ale „praca społeczna”. Chyba jedyna pozostałość po realnym socjalizmie. Pieniądze na pomoc finansową czy stypendialną są w gestii MKiDN i jego agend oraz organów samorządowych, o które mogą ubiegać się wszyscy, nie tylko członkowie stowarzyszeń twórczych…

– Pani Prezes szanowna, smutno mi się zrobiło, słysząc taką odpowiedź! Że nie ma pieniędzy nawet na elementarną działalność statutową, znaczki i… 800 zł na sekretarkę? Na afisze zapowiadające spotkania z autorami? Kogo Pani za ten stan rzeczy obwinia? Czy środowisko nasze (bo ja też jestem członkiem ZLP) ma dziś jakikolwiek wpływ na rozwój literatury, „opieki socjalnej” nad środowiskiem; na środki (w końcu publiczne), którymi dysponują władze (MKiDN i w naszym przypadku także Urząd m.st. Warszawy? Do kogo Pani – jako prezes warszawskiego oddziału ZLP kieruje pretensje? Czy tzw. władze w ogóle, nie zainteresują się tym, co się dzieje w ZLP, bo istnieją jeszcze i Stowarzyszenie Pisarzy Polskich i inne organizacje zajmujące się twórcami literatury. Czy Państwo – w sprawach dotyczących członków – zasięga opinii zarządu oddziału, uwzględnia poprzez Komisje (jakie przecież działają w Resorcie i w Mieście) Wasze potrzeby i postulaty? Proszę powiedzieć, jak na co dzień wygląda tzw. współpraca ZLP z chociażby tylko wspomnianymi wcześniej organizacjami i przedstawicielami władz?
– Czy ja mogę kogokolwiek obwiniać za taki stan rzeczy? Trudno mi na to odpowiedzieć. Wiem, że na cele statutowe nikt nie da pieniędzy. Na organizowanie imprez musimy tak jak wszystkie instytucje kulturalne czy organizacje pozarządowe brać udział w konkursie ofert. Najczęściej nie dostajemy pieniędzy. A cóż dopiero mówić o opiece socjalnej. Po transformacji ustrojowej państwo zrezygnowało z mecenatu na rzecz kultury i literatury, wszystko tłumacząc wolnym rynkiem. Trudno nam, pisarzom, pogodzić się z tym, że nasza twórcza praca traktowana jest jak marchewka czy pietruszka. Zarówno marchewka, jak i pietruszka czy mandarynka, wygrywa z książką, biorąc pod uwagę fakt, że coraz mniej ludzi czyta książki. O tym świadczą statystyki, biblioteki, nakłady wydawnicze książek.
Czy ZLP jako organizacja ma jakikolwiek wpływ na ten stan rzeczy? Jeśli tak, to jest on niewielki. Spotykamy się z władzami miasta, ministerstwem, urzędem marszałkowskim i z tych rozmów nic nie wynika. Z wielu komisji wyrugowano przedstawicieli związków twórczych, np. z komisji socjalnej, stypendialnej. Uważam, że na „prowincji” (nie lubię tego określenia) jest łatwiej zdobywać pieniądze niż ma to miejsce w Warszawie. Zarówno my, jak i SPP ma te same problemy. Dlaczego? Nie wiem. Podobnie ma się rzecz ze sponsoringiem prywatnym. Jeszcze 10 lat temu można było otrzymać jakieś fundusze na imprezy. Teraz to się zmieniło, prywatni sponsorzy wolą inwestować w masowe imprezy (koncerty, mecze itp.), na które przychodzą tłumy ludzi.
Jako prezes staram się jak mogę, by integrować nasze literackie środowisko, którym tak naprawdę nie interesuje się nasze państwo. Ale myślę, że sami twórcy sobie zawinili, bo sami wzięli sprawy w swoje ręce, drukując w czasopismach utwory, wydając je w wydawnictwach za własne pieniądze, jednocześnie zajmując się dystrybucją. I jako krytyk literacki muszę stwierdzić, że pozwolili na to, aby ich twórczą działalność traktowano jako swoiste hobby, podobne do wędkowania, zbierania znaczków pocztowych, pomniejszając ważną rolę kulturotwórczą.
– Zrobiło mi się jeszcze bardziej smutno, niż po odpowiedzi na drugie pytanie. To naprawdę skandal! Bo nie potrafię tego inaczej nazwać; kultura, sztuka – w tym i nasza literatura – to, co robimy i co jest naszą pracą stało się towarem! Sami zabiegamy bez wynagrodzenia o wydanie swych utworów i także o ich rozpowszechnianie! (Wiem coś na ten temat, ale chciałem to usłyszeć z ust kompetentnego przedstawiciela naszego Związku). I uzyskałem potwierdzenie. Tak być nie może; artyści, pisarze, ludzie kultury muszą odzyskać wpływ na to, jak dzielone są przez urzędy publiczne pieniądze na kulturę. A urzędy powinny nam pomóc w rozwoju także mecenatu prywatnego w popieraniu kultury i sztuki, jak jest w wielu krajach na świecie. Proszę zwołać zebranie Oddziału, aby się na ten temat wypowiedział! Trzeba zaprosić na to spotkanie przedstawicieli resortu, Urzędu m.st. Warszawy, burmistrzów dzielnic i wójtów warszawskich gmin i oczywiście przedstawicieli Urzędu Marszałkowskiego, na czele z marszałkiem Struzikiem.
– Jestem zakłopotana. Zebranie pisarzy z władzami-decydentami? Niestety, jestem bardzo sceptycznie nastawiona, po prostu nie widzę w takim spotkaniu żadnych szans na rozwiązanie obecnego problemu egzystowania związków twórczych. Jakby na potwierdzenie tego – przytoczę swoje spostrzeżenie: przeczytałam, że budżet m.st. Warszawy zostanie zmniejszony o 50 mln złotych. Ciekawa jestem, w jakich dziedzinach dokona się redukcja wydatków. Pragnę nadmienić, że na spotkania z nami są delegowane osoby pozbawione możliwości podejmowania decyzji.
– Ja jednak spróbowałbym „skrzyknąć” wszystkich, którzy z racji swych funkcji powinni dowiedzieć się o istniejącej sytuacji środowiska literackiego! Zebranie niekoniecznie musi zakończyć się podjętymi na miejscu konkretnymi decyzjami, ale przynajmniej zapewnieniem, że w miarę możliwości nasze potrzeby będą uwzględniane w kolejnych budżetach; a może da się jeszcze uzyskać coś na tegoroczne najpilniejsze potrzeby? Proszę je w swojej odpowiedzi na to pytanie ułożyć w jakiejś kolejności, by i tą drogą – naszej rozmowy na tych łamach – przedostały się do wiadomości publicznej!
– … czyli Pan Profesor dopomina się o obietnice. Tych mamy w Polsce zdecydowanie za dużo. Problem jest w decyzjach i środkach na realizację naszych pomysłów promowania literatury. A może problem w tym, że decydenci mogą mieć zupełnie inne priorytety. Np. zaopatrzenie gminnych bibliotek w odpowiednią liczbę egzemplarzy obowiązkowych lektur. Pominę tu fakt, że na ogół na spotkania z nami nie wysyłane są osoby o czymkolwiek decydujące. Wszystko sprowadza się do jednego faktu, że po prostu kołderka jest za krótka. Na wiele naszych ważnych spotkań w ogóle nikt nie przychodzi. Nawet po to, by wręczyć uroczyście honorowe odznaki czy medale. Jednak mamy przed sobą to najważniejsze zebranie, podczas którego możemy podzielić się swoimi uwagami, problemami. Czy z tego coś wyniknie ? – Nie wiem; jestem coraz bardziej sceptyczna.
– Szanowna Pani Prezes, zgadzam i nie zgadzam się z Panią! Zgadzam się z tym, że decydenci mogą mieć inne priorytety, ale akurat te, które Pani wymienia, należą do kategorii „upowszechnienia kultury (w naszym przypadku literatury)”. A mnie chodzi o to, aby ZLP (w ogóle związki twórcze) traktowano jako partnera i ważnego doradcę przy rozdziale środków. Jako kogoś, kto wie, jak popierać twórczość! A imprezy upowszechnieniowe organizowane przez Zarząd Warszawski ZLP – spotkania, wieczory wspomnieniowe, festiwale (jak np. Warszawska Jesień Poezji), plenery, sesje krytyczno-literackie, konkursy na współczesną prozę, poezję, dramaturgię, scenariusze filmowe, debiuty literackie itp. należą do kategorii wspierania rozwoju współczesnej literatury polskiej! Dawniej było tak, że pytało się związek twórczy o zdanie, o propozycje, projekty itd. itp. Mam jak najlepsze wspomnienia ze współpracy z Pani poprzednikami, m.in. Krzysztofem Gąsiorowskim, Wojciechem Żukrowskim, Piotrem Kuncewiczem. Również z Janem Józefem Szczepańskim, Arturem Międzyrzeckim i wieloma innymi znakomitościami polskiej literatury.
Upieram się zatem, aby Pani jednak publicznie wymieniła te przedsięwzięcia nie jako obietnice, ale jako realne do wykonania, oczywiście przy finansowym wsparciu. Nie określałbym władz jako przeciwników tego, o czym tu mówimy, ale – jeśli nie kontaktują się z tzw. Środowiskiem, to skąd mają wiedzieć o planach i potrzebach Związku?
– „Tak” i „nie” zarazem, zgoda i niezgoda obok siebie? Mógłby to Pan Profesor określić w procentach lub wskazać, z czym się pan zgadza, a z czym nie? Co do mnie – jestem zwolenniczką zasady „wyłącznego środka i klasycznej definicji prawdy” (adequatio rei et intellectus). A przedstawiciele związków twórczych jako doradcy? Kogo? Urzędników czy decydentów? Podobno poszczególne gremia wykonawcze są autonomiczne w swoich poczynaniach… Aby zwiększyć swój obiektywizm stosują w ocenach projektów punktację, która w gruncie rzeczy jest oceną subiektywną członków poszczególnych komisji, rozpatrujących projekty imprez. A od negatywnych ocen można się odwoływać. Do tych samych ludzi, którzy już raz decydowali o ocenie projektu, co stawia pod znakiem zapytania obiektywność ich poprzednich decyzji. Jak było dawniej? Z pewnością w różnych okresach bywało różnie. W czasach PRL-u i w czasach po odwołaniu stanu wojennego istniała jedna organizacja oraz PEN CLUB i ZAiKS. Był też fundusz literatury (zwany powszechnie „funduszem martwej ręki), pochodzący z opodatkowania wydawców publikujących dzieła, do których wygasły już prawa autorskie. Jednak ten fundusz został zlikwidowany, chyba jeszcze w 1986 roku. Trudno mi mówić o latach osiemdziesiątych i początkach dziewięćdziesiątych, gdyż członkiem związku zostałam w 1997 r. Okres, o którym mówimy był z pewnością niefortunnym dla środowisk twórczych. Literaci zostali skłóceni i podzieleni: na lepszych i gorszych, ale dla ich egzystencji materialno-socjalnej nie miało to żadnych pozytywnych skutków. Wiele jest głosów, aby organizacje literackie się połączyły. Czy kiedykolwiek do tego dojdzie? Trudno dziś przewidywać. Czas to pokaże. Tym bardziej, że twórcza grupa nacisku na decydentów wydaje się wyłącznie mrzonką. W ubiegłym tygodniu odbyliśmy po raz któryś rozmowy odnośne wspierania naszych inicjatyw, o których Pan Profesor wspomina, m.in. o Warszawskiej Jesieni Poezji, o Dorzeczach literackich: literaccy patroni warszawskich ulic i literackie lekcje w szkołach podstawowych, konkursy literackie. Odpowiedź jest wciąż ta sama: tylko konkursy ofert projektów w różnych kategoriach. Komisje są autonomiczne. Wszyscy mają równe szanse. I muszę jasno powiedzieć, że takich rozmów w ostatnich czterech latach było naprawdę dużo: w Urzędzie Marszałkowskim, Urzędzie m. st. Warszawy, w MKiDN. Ba, przed trzema laty sama podjęłam inicjatywę zorganizowania w Klubie Księgarza wspólnej imprezy poetyckiej pod patronatem Prezydenta m.st. Warszawy – Hanny Gronkiewicz-Waltz z Oddziałem Warszawskim Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Na dwa dni przed finałem ta impreza została zerwana przez ówczesnego prezesa ZG SPP, z którym później rozmawiałam w bardzo przykrych okolicznościach, ale może ciszej nad tą trumną. Dlatego mówię o swoim sceptycyzmie: do tanga trzeba dwojga.
– Pięknie dziękuję za szczerą, choć pełną zwątpienia z Pani strony odpowiedź! Nie chodzi o to, aby było jak dawniej – Polska poszła do przodu. Jest cywilizacją szanowaną i docenianą w Europie i w świecie. Chodzi jednak o to, aby w tym marszu naszego kraju do przodu, dostrzegano również kulturę i sztukę. Bo możliwości przecież są, jak niemal codziennie o tym słyszymy. Aby w ramach tych możliwości wspierano także pisarzy, którzy za napisane dzieła otrzymywali na „tzw. życie”, mając gdzie drukować swe książki, swoje debiuty itd. I żeby ze strony władz wszelkich opcji i szczebli byli oni zauważani i doceniani. I żeby Pani Oddział mógł zrealizować wszystko to, co Pani wymieniła: m.in. Warszawską Jesień Poezji, Dorzecza literackie: literaccy patroni warszawskich ulic i literackie lekcje w szkołach. Moim zdaniem – trzeba jeszcze raz spróbować spotkać się ze wszystkimi, którzy mogliby pomóc w realizacji tych zamierzeń i finansowo zapewnić systematyczne spotkania z pisarzami w Domu Literatury, aby też było wiadomo, gdzie ew. pisarze mogą podjąć starania o stypendia twórcze czy dofinasowanie publikacji deficytowych!
Przy okazji mam pytanie: jak na inicjatywy ZLP reagują konkurencyjne stowarzyszenia, a przede wszystkim Stowarzyszenie Pisarzy Polskich? Kiedy ostatnio odbyło się np. wspólne spotkanie zarządów, czy członków obydwu związków w sprawach socjalnych czy wspólnych przedsięwzięć upowszechnieniowych? Tym bardziej, iż cieszy się Pani autorytetem jako ceniona eseistka, poetka i autorka znakomitej prozy. Czapka z głowy za Pani znawstwo krytyczno-literackie. W żadnej z wymienionych dziedzin nie powiedziała Pani jeszcze ostatniego słowa, będąc nadal w ciągłym rozwoju, jak i na funkcji prezeski Oddziału!
– Tymczasem trwa kapitalizm z okresu pierwotnej akumulacji kapitału. Nikt nikomu nie pomaga. Przeciwnie, stara się wykorzystać jego błędy lub wręcz szkodzić mu. W starych demokracjach formy konkurencji są ograniczone prawem. Panuje powszechne przekonanie, że konkurencja działa mobilizująco i prorozwojowo. W wielu państwach nie istnieje podatek liniowy i często opłaca się jakąś sumę wyasygnować na cele społeczne i kulturę, czy sport, żeby nie przekroczyć jakiegoś progu podatkowego. U nas panuje przekonanie, że najlepsza stawka podatkowa to podatek liniowy, który nie sprzyja działalności prospołecznej. Utrudnia korzystanie z jakiejkolwiek formy mecenatu przez twórców. Pierwszeństwo w praktyce ma kultura masowa, sport – ze względu na potrzeby reklamowe sponsora. Kultura ambitna, tzw. „kultura wysoka” – nie przepadam za tym określeniem – jest właściwie bez szans. A przecież to, co po nas naprawdę zostaje to kultura, stanowiąca wspólnie z techniką, cywilizację. Zacofanie techniczne można nadrobić lepszą organizacją i szybkim wdrażaniem innowacji. Zacofania kulturowego nie da się szybko zlikwidować. Wspólne inicjatywy obu organizacji literackich: ZLP i SPP? Jak już wspomniałam wcześniej, trzy lata temu, wspólnie chcieliśmy zorganizować imprezę literacką, ale w ostatniej chwili inicjatywa ta spaliła na panewce, jednak na warszawskie jesienie poezji zapraszamy naszych kolegów z SPP, na spotkania autorskie w szkołach. Wszystko zależy od ludzi i ich poglądów. Jednak wciąż mam nadzieję, że nowe władze obu organizacji podejmą dialog, aby rozwiązać ten stan rzeczy w interesie całego środowiska.
– Ma Pani rację z tym „kapitalizmem” i „ograniczeniami prawem” i szczerze powiem: smutno mi także z powodu ciągłego braku wspólnych inicjatyw „literackich” ZLP i SPP; może kiedyś będą? Tym bardziej, iż potrzeby „bytowe” pisarzy są przecież takie same, a dotyczą stosownych honorariów za ich pracę czy możliwości drukowania swoich tekstów, by wydawcy mogli dotować wartościowe publikacje deficytowe; do rozwiązania są też kwestie opieki zdrowotnej i emerytalnej dla osób niepracujących „na etatach” – żyjących wyłącznie „z twórczości”. Na pewno cenną pomocą dla środowiska byłyby też pieniądze (przede wszystkim na honoraria) dla instytucji (bibliotek, szkół, itp.) organizujących spotkania autorskie itd. itp. Przydałoby się też zwiększenie ilości nagród i konkursów oraz plenerów i stypendiów literackich. Ale zakończmy na tym nasze „gdybania” wobec tzw. mecenatu państwowego i uspołecznionego (bo prywatny rządzi się zupełnie innymi prawami).
Zapytam Panią na zakończenie naszej rozmowy o kilka zdań na temat osobistego warsztatu twórczego, o Pani plany twórcze i zamierzenia w tym zakresie?
– Mnie też jest niezwykle smutno, ale tak wyglądają realia. W ubiegłym tygodniu MKiDN ogłosiło wyniki przyznanych dotacji tegorocznych. Z przykrością przyjęliśmy informację, że już po raz trzeci (ostatnie trzy lata) nie otrzymaliśmy wsparcia finansowego na Warszawską Jesień Poezji. Złożyliśmy odwołanie, ale mamy niewielkie szanse na jego pozytywne rozpatrzenie. Dotacje na wydanie książek przez wydawnictwa, stypendia, owszem znajdują się w dyspozycji ministerstwa, ale też są przyznawane w drodze konkursowej. Jeśli mowa o nagrodach? Jest ich sporo: Nike, Nagroda Gdyńska, Nagroda im. W. Szymborskiej, Nagroda Silesiusa, Nagroda Orfeusza w Praniu, Nagroda Norwida, Nagroda Warszawska. Obawiam się, że zwiększanie puli nagród może wpływać na ich degradację i prestiż. Ilość nagród literackich nie ma większego wpływu na wybitne walory twórczości literackiej. A moje plany twórcze? Nie lubię o nich mówić, żeby nie zapeszać. Nie piszę „na siłę”. Po prostu muszę być przekonana o wartości tego, co ma powstać, a mam dużo samokrytycyzmu. I chyba jest to widoczne po ilości publikacji książek. Nie ścigam się „na książki” z kolegami i koleżankami. Jednak chciałabym skończyć książkę eseistyczną o poezji. I znaleźć wydawcę na jej wydanie. Jak widać nie są to zbyt wygórowane i dalekosiężne plany twórcze. Ale to chyba dobrze.
– Bardzo serdecznie dziękuję Pani za rozmowę! Stosowne wnioski, każdy Czytelnik z naszego dialogu z pewnością wyciągnie sobie sam. Pani z serca życzę dalszych sukcesów, zarówno we własnej twórczości, jaki i sił w służbie dla środowiska.

Źródło: PRZEGLADDZIENNIKARSKI.PL