Marek Wawrzkiewcz: Epizod

W ciągu ostatnich dziesięciu lat wydałem dziewięć zbiorów wierszy (wyszły też trzy moje książki poetyckie w językach macedońskim, serbskim i ukraińskim) – niniejszy jest dziesiąty. Liczę te publikacje od Późnego popołudnia aż do Epizodu.
W niektórych zbiorkach, a przede wszystkim w Światełku – wierszach wybranych, pewne utwory się powtarzają. Tak czy owak, od roku 2001 napisałem prawie 500 wierszy.

10 lat to 520 tygodni – wyliczyłem więc, że piszę z częstotliwością prawie jednego wiersza na tydzień. Jest to głęboko zawstydzające i nie znajduję dla siebie ani jednego usprawiedliwienia. Jednakże w niniejszej książce jest zaledwie około – już mi się nie chce liczyć – 60 wierszy, co z pozoru dobrze świadczyłoby o moim zmyśle selekcji, choć w gruncie rzeczy świadczy raczej o tym, jaką wagę przywiązuję do pozostałych 440 utworów. Licząc wszystko tak dokładnie, nie liczę jednak na to, że ktoś się upomni o któryś z pominiętych wierszy. Choć trudno mi ukryć, że mam taką nadzieję.
Muszę się jeszcze wytłumaczyć z tytułu. Przed wieloma laty napisałem wiersz kończący się słowami:
Moje życie – epizod.
Tak napisałem kiedyś. I tak też myślę teraz.