W końcu listopada 2007 roku minęłaby 50 rocznica naszego pierwszego spotkania na placu alarmowym jednostki wojskowej 1256 zwanej oficjalnie Piątym Pułkiem Łączności Ministerstwa obrony Narodowej a przez żołnierzy służby zasadniczej określanej dość precyzyjnie Piątego Cyrku. Tej rocznicy Tadeusz Piekło nie doczekał. Zniszczony przez ciężką wyniszczającą chorobę, z którą walczył latami, zdając sobie sprawę z nieuchronnego rezultatu. Przejmującym świadectwem tej walki jest ostatni wydany przed laty tom wierszy Tadeusza „Bezszelestny łoskot zapadni”” i niepublikowane jeszcze poezje jakie znam zapewne w dość skromnej ilości. Bardzo ważkie, bardzo ponure a jednak przejmujące w swej wymowie. Wyrażające tę ludzka perspektywę, z której wielki filozof niemiecki Martin Heidegger określił człowieka jako Sein zum Tode (dosłownie Byt ku śmierci), istnienie, którego nieuchronnym kresem jest śmierć.
Dzisiejsza cywilizacja, ze względu na notoryczne lekceważenie życia trafnie nazwana przez Jana Pawła II „cywilizacją śmierci” w tej sprawie zachowuje się dziwnie. Stara się – a wysiłki te są aż nadto widoczne zamieść cały problem śmierci pod dywan. „Umiera się”. Umiera ktoś inny, nie ja. Ja jeszcze trwam, unikamy widoku ludzi konających, a o chorobie myślimy w kategoriach kuracji i leków. Nawet chrześcijanie starają się zapomnieć o śmierci i jej prawie nieodłącznym atrybucie – cierpieniu. Ale przecież dla chrześcijanina własne cierpienie powinno oznaczać udział w męce Jezusa. Cierpienie ma sens przekraczający doznanie bólu, niemalże metafizyczny. Poucza nas o tym książka jednego z najwybitniejszych teologów współczesnych Józefa Ratzingera „śmierć i życie wieczne”.
Jeśli nie możemy pomóc osobie cierpiącej, a z reguły nie możemy lub możemy w zupełnie minimalnym stopniu, to możemy na nowo przemyśleć swoje postępowanie nie odrzucając tego, co nieuchronne.
Określiłem niektóre wiersze Tadeusza jako „ponure”. To nie jest dobra rekomendacja ani zachęta do ich lektury w potocznym tego słowa znaczeniu. Ale przecież człowiekowi myślącemu czy znajdującemu się chwilowo w sytuacji stresowej, takie świadectwo bólu może dostarczać pociechy; proszę, oto ktoś cierpiał bardziej ode niż ja i wytrwał do końca. Reakcje ludzi są tak zróżnicowane, że nie możemy mówić o żadnym ich ukierunkowaniu. Liczy się wrażliwość. Zarówno odbiorcy, jak i twórcy. A dla twórcy liczy się też prawda.
Tadeusz był bardzo wrażliwym człowiekiem i twórcą dającym świadectwo prawdzie. Wielka poetka chilijska, pierwsza powojenna laureatka Nagrody Nobla uważała, że każdy utalentowany poeta jest ze swej natury człowiekiem religijnym. Poezja wyklucza ateizm, bo nie może wykluczyć wrażliwości, stanowiącej przecież osnowę.
Tadeusz nękany przez chorobę i nieodłączne od niej cierpienie w ostatnich latach swego życia wybrał osamotnienie. Zapewne po to, aby nie martwić swoich bliskich, nie dekonspirować się, nie okazywać słabości. Całymi dniami przebywał na działce, bez względu na pogodę i porę roku. Wiadomo, że na działce jest zawsze coś do zrobienia. Prostymi zajęciami fizycznymi zagłuszał narastający ból. A ponadto stworzył sobie nowy obowiązek; przez całe lata dokarmiał bezdomne koty. I nawet wtedy, gdy nie mógł przyjść, co zdarzało się ogromnie rzadko, powierzał wraz z puszkami whiskasa to zadanie niektórym sąsiadom lub synowi. Koty rodziły się i umierały na werandzie Jego domku. Sprzątał po nich, prał osikane chodniki. Porcjował przyniesione mięso, mył miski. A czasami zakopywał w ogrodzi koty niekiedy bestialsko zabite przez :nieznanych sprawców”. Niekiedy spokojnie odwiązywał truchła kotów przywiązane za ogony do furtki lub klamki drzwi domku. Rzadko próbował dochodzić do tego, kto to zrobił. Ludziom widocznie te koty przeszkadzały. Pisywali donosy. Powoływali się na takie czy siakie regulaminy. Wykonywał te narzucone sobie zadania sumiennie. Ale bez zbytniego sentymentalizmu. Bo przecież nie o koty chodziło. Czując narastającą w sobie śmierć zapragnął otaczać się życiem,. Działka i koty. To była jego recepta na przetrwanie. Unikał rozmów o chorobach i lekarzach. Zrywał stosunki towarzyskie z „kwękającymi”. Wszelkie porady typu :”idź do lekarza”,, nie lekceważył sobie tego, zbywał machnięciem ręki: „Wiem, co mi jest”. Z pewnością wiedział.
Zakładał różne maski; ironisty, autoironisty, cynika. Miałem możność obserwować to przez siedem lat, bo byliśmy „prawie sąsiadami”. Właściwie to on nas tu sprowadził na działkę, informując o położonej w pobliżu porzuconej działce i kontaktując nas z jej właścicielem.
Poczynając od tego listopadowego mglistego poranka w koszarach przy ulicy Żwirki i Wigury, drogi życiowe Tadeusza i moje schodziły się rozchodziły. Dużo nas dzieliło; poglądy polityczne, społeczne, artystyczne.... Ja byłem i jestem deklarowanym pacyfistą, wcielonym bezprawnie do wojska za udział w rozruchach o „Po prostu”. On zawodowym żołnierzem, wieloletnim dziennikarzem prasy wojskowej, adiutantem peerelowskiego wiceministra obrony narodowej, a przy tym człowiekiem,. Który często próbował „wykaraskać się z tej armii”. Co skutkowało restrykcjami, niechęcią przełożonych i pomijaniem przy awansach. Dopiero po latach naszej znajomości dowiedziałem się, że u początków wojskowej kariery Tadeusza był Wojskowy Korpus Węglowy, a więc instytucja zasługująca na miano zbrodniczej. Chcąc uciec z kopalni, w której prawie codziennie ginęli jego koledzy powołani do służby w tej dziwnej jednostce, został podoficerem nadterminowym, a później oficerem.
Wtedy na placu alarmowym na dźwięk mego nazwiska zapytał mnie, czy jestem krewnym znanego malarza awangardowego. Dziwne pytanie zważywszy na miejsce i poziom intelektualny ówczesnej „kadry”. Ostatnia nasza rozmowa, kilkanaście godzin przed śmiercią Tadeusza, też wyglądała dziwnie. To były głównie spojrzenia, a z mojej strony obserwacja jeszcze tlącego się życia.
Ludzie, którzy odchodzą, na jakiś czas zostają w pamięci bliskich przyjaciół czy znajomych..
Artyści mają tę przewagę nad innymi, że dzięki swym utworom mogą żyć dłużej, chociaż właściwie jest to po prostu inny rodzaj walki o przetrwanie. Czasami jednak „wieczna korektorka” historia dokonuje zdumiewających przewartościowań. Myślę, że Tadeusz Piekło, poeta osobny, trzymający się z dala od wszelkich giełd literackich, uznany przez krytykę za „twórcę regionalnego” ma wielką szansę na taką odmianę swego artystycznego losu. Nastał więc czas na takie przewartościowanie...
Tymczasem żegnaj Przyjacielu.