W Niedzielę Wielkanocną, wieczorem, przyszedł Piotr T. z Emilią. Rozmawialiśmy o Piotrze Kuncewiczu, pijąc czerwone wino. A dziś rano w drodze do pracy, w tramwaju, pisał mi się wiersz. O dłoniach zwijających się w pięciopalczasty liść klonu. Myślałam o Piotrze. O naszej ostatniej rozmowie podczas jubileuszu Marka Wawrzkiewicza.
Mieliśmy się spotkać, by porozmawiać o moich wierszach. I cóż, w pracy otworzyłam nasz portal i ujrzałam przed sobą zdjęcie Piotra i tę straszliwą wiadomość. Zmarł wczoraj. Dopiero teraz uświadamiam sobie, że już nigdy w tym Świecie się nie spotkamy, ostatnie nasze rozmowy sprzed miesiąca o jego powieści, o Fauście były niesamowicie intrygujące. Z pewnością nie dane było mu jej skończyć. Taka Ironia Losu?...
Dręczył go świat, chciał się z nim zmierzyć razem ze swoim cierpieniem. Palił papierosy jeden za drugim, w pośpiechu, ale w głosie nie było nigdy żadnego pośpiechu, emanowały z niego niesamowity spokój i ciekawość dociekania istoty świata i życia. Ostatnimi latami odkrywałam w Piotrze mędrca i filozofa. Żył tak jak chciał, do końca aktywny, zawsze interesujący się literaturą i losem Związku, mimo chorób, zawsze wyrozumiały i zawsze przyjacielski. Piotrze, będzie nam Ciebie brakować, Twego głosu, Twego optymizmu. Twej energii. Zapewne gdzieś się spotkamy... Być może w jakimś Czwartym Wymiarze Wszechświata. Żegnaj.