Jutro

Linia horyzontu – rany krawędź:
stać czy iść –
nigdy się nie zabliźni,
odejściem słońca będzie krwawić...
To jest odległość jutra od dziś,
o której mówisz:
dzień bliski...

Las

Stroję się chwilą tą zawsze akurat –
wrastam w las, którego czas nie powali:
w pień jeden zrastają się imiona,
w trzystuimienną płeć –
kołysze się koralowy konar,
kwitnie różem jednakim różnych owali –
a mówię to tobie – która
z ustami na korze wołasz:
mieć!

Samotny dąb

Ja żyć tak nie chcę, moi mali bracia –
wysoko nad lasem mój pień ogromny!
Mówią: drzewa samotne wiatr przewraca.
Mówią: w drzewa samotne bija gromy.
I niech mnie pierwsza burza złamie na pół,
i niech gromy bija we mnie ulewą:
stąd widzę horyzont – i wschód i zachód,
wy – tylko sąsiada z prawej i z lewej...
Rośnie las niewzruszoną szarą ścianą –
może będą jak ja wielkie pnie wasze,
lecz wschód i zachód nieznane zostaną:
z prawej i z lewej sąsiad będzie zawsze...

Gontyna

Słońce za las zapada – w dół, do Drzewiec –
więc niebo jak grzbiet borsuka już szare,
sowa gdzieś chryple huka, jeszcze drzemiąc,
szare sylwetki nieruchomych saren
wciśnięte w cienie jeżynowej cierni...
Wtedy to błyska pierwsza gwiazda niema:
Proxima Centauri – kosmosu wziernik –
i nagle pojmujesz, że śmierci nie ma –
robak jest wróblem, a jastrzębiem wróbel,
martwego jastrzębia – znów robak pożre,
taką mają przyszłość pnie sosen grube,
jaka im kornik wypisuje w korze –
tyle życia innym – ile go oddasz,
ono zaś wieczne – tylko formy giną:
ofiary na Łady składane ołtarz –
puszcza jej wielką, słowiańską gontyną...

Z książki: „Gontyna” (wiersze) 2004

Dzieciństwo

Brązowy pień drzewa – armatnia lufa –
stado wróbli – wystrzelone kartacze –
wracają – choć pocisk nigdy nie wraca –
wracają – ze świstem koło ucha –
wspomnienia wojny...

Akt

Biodra nagie – cień sosny przepasał smugą,
piersi strome – piasek pozłotą pociągnął,
włosów aureolę – wiatr rzeczny przeczesał,
słońce – w brąz przetopiło szyję wysmukłą –
stawiam ciebie na kuli ziemskiej piedestał:
ciało kobiece –
Piękna wieczny posągu!