A to Polska właśnie   

a to polska1                

Grafika: Ewa Zielińska   

- W którym domu mieszka Wawrzyniec Maciąg?- pytam  chłopaka idącego drogą. - Aa, a to on pewnie wczoraj na panią czekał. Dlaczego się nie przyjechało? - usłyszałam w odpowiedzi. - On całą noc nie spał, tylko przypominał sobie znane ludowe wierszyki i piosenki. Rano ubrał się odświętnie, włożył białą koszulę i siedząc na ławce, czekał. Czekał cały dzień.

Faktycznie tak się złożyło, że nie mogłam się z nim spotkać. „Ale co się odwlecze, to nie uciecze”- mówi przysłowie.

- Odcięli mu prąd, świeczki wczoraj mu zawiozłem. Niech uważa, bo z ogniem żartów nie ma- wyrzucił z siebie  jednym tchem. 

                                                     *** 

Dom Wawrzyńca zasłania zbudowany z desek płot. Po otwarciu furtki  ukazują się chylące zabudowania gospodarcze, przy sztachetach leży zardzewiały pług, widać, że swoją służbę zakończył wiele lat temu.  Maciąga zastaję przy karmieniu królików.

- Czekałem na panią. Nazbierało mi się w życiu różnych rzeczy. Znam wiele wierszy, nawet sprzed stu laty. Nie chcę, by to odeszło razem ze mną- mówi staruszek spuszczając kosz z trawą do betonowego zagłębienia w którym hoduje trzy króliki. -Tyle mi zostało z gospodarowania, wszystko stare jak ja- mówi wskazując ręką obejście, walącą się dużą oborę i dziki winogron maskujący ruderę. - Kiedyś to byłem gospodarzem pełną gębą-staruszek wzdycha.-  Robiłem sanie, hebel, kosę, sierpy. Dom, stodołę, oborę prawie sam wybudowałem.

Wzrok mój zatrzymuje się na podkowie-symbolu szczęścia, zawieszonej nad wejściem do spichlerza.

- W tej oborze stało dużo bydła, w stodole snopy, w spichlerzu dorodne zboże. Tak, dobrze mi się żyło. Pilnowałem ziemi jak oka w głowie. Harowałem z żoną od świtu do nocy. W oczach Wawrzyńca pojawiają się łzy. Opanowuje się jednak, gdy opowiada jak ze ślubną śpiewali ludowe piosenki, układali wierszyki. Ciekawi byli, co na wsi i u sąsiadów słychać.   

Wchodzimy do domu zbudowanego z drewnianych bali, nakrytego słomianą strzechą. Jego wnętrze to jedna wielka izba. Pod ścianą oryginalne, rzeźbione łoże, pod oknem stół, ława, piec z okapem. Nad łóżkiem wbite w ścianach gwoździe, a na nich powieszone spodnie, marynarki, kurtki, swetry. W kątach ścian- pod sufitem pajęczyny. Chatę zdobią wyszukane makaty. Gospodarz uchwycił moje spojrzenie. - To ślady mojej żony, nieboszczki Jadziuni. Wkrótce minie dziesięć lat odkąd Bóg zabrał ją do siebie, a mnie się wydaje, że to już lata całe. Wszystko złe zaczęło się od jej śmierci, a właściwie ostatnich trzech miesięcy ciężkiej choroby. Ten dom ma ponad 90 lat. Trzy razy się palił, ale ogień, nie strawił go do końca. Spłonął dach. Odbudowałem - mówi nie bez dumy. - Tyle przeżył, co ja.

     Wawrzyniec Maciąg zamyślił się i jak gdyby na potwierdzenie swych słów zaczął mówić wiersz:

      Dzielni mężni tu przed laty

      żyli na tej naszej ziemi

         cerkwie, miasta, wiejskie chaty

         zasłaniali piersi swemi.

 

                                                        ***

         Za oknem jesienna szaruga pobudza do snucia refleksji. Zawodzi wiatr, krople wody spływają po małych szybkach okiennych. Robi się szaro, staruszek zapala dwie świeczki. Dostrzegam zawilgocony, przemoknięty w rogu sufit, od którego raz po raz odrywają się grube krople wody.

-  O miskę muszę przesunąć. Dziadzio z werwą  się podnosi, przesuwa naczynie. Ale oto i z innego miejsca z sufitu zaczyna kapać. Staruszek podstawia wanienkę, chwilę potem garnek i sięga po patelnię. Porusza się żwawo i aż trudno uwierzyć, że ma ponad 90 lat, choć ponad pół wieku pracy na roli odbiło się na jego zdrowiu . Nie dosłyszy, nie ma czucia w prawej ręce. Dlaczego jest sam? Z wyboru, czy z konieczności? Dziadunio jakby odczytał moje myśli.

- Dobrze, że Pani przyjechała- mówi.-  Rzadko kto mnie odwiedza. Kiedyś...było tu inaczej. Ciepło, po prostu jak w domu. Z żoną  dzieci nie mieliśmy. Osiem lat temu ożeniłem się  po raz drugi z wdową Lusią.  Liczyła pewnie na majątek. Kiedy zachorowałem obłożnie,  przepisałem  jej ponad 9 hektarów ziemi. A ja na swoje i jej nieszczęście wydobrzałem, wtedy  Luśka spakowała się i odeszła do swoich dzieci, mieszka w sąsiedniej wsi. Nie chcę od niej litości. Widzi Pani, kiedyś mi ludzie zazdrościli. Hodowałem klacze, knury zarodowe, buhajki. Grosza nie marnowałem, oszczędzałem. Powiem jedno- Ten, co nie ma dzieci - nic nie jest wart na świecie. Trochę ziemi leży odłogiem, renty nie mam, od państwa łaski też nie potrzebuję. W domu było więcej gratów. Ale przyszli tacy i mówią, że im się podobają, zabrali za psie pieniądze warsztat stolarski, narzędzia ciesielskie, kufer, dwa łóżka, kredens, szafę. Wywieźli pustaki, cegły pod budowę nowego domu Może to znajdzie się w muzeum, albo miastowi wystroją sobie pokoje. Oddałem im trzy beczki drewniane. Jedną sobie zostawiłem. Po co im te beczki, sam nie wiem. Obraz z Matką Boską oraz inne malunki ze ściany zdjęli. Brakuje mi Matki Boskiej, Matki Boskiej Częstochowskiej, raźniej mi z nią było, taki blask od niej bił - podkreślił z naciskiem.

   To łóżko i ławę z rzeźbionymi nogami też sprzedam, prąd mi odcięli, strach w nocy, boję się. - Na czym będzie Wawrzyniec spał? - A co mnie staremu potrzeba, nawet na przypiecku. Ale nie po to Pani tu przyjechała, żebym smęcił,   użalał się nad swoim losem. Niedługo pożyję, chciałbym aby te wierszyki, które  zgromadziłem w pamięci w ciągu kilku dziesiątków lat w głowie, nie odeszły razem ze mną. Kiedyś miałem je spisać, ale staremu do pisania nieskoro. Nie mam bliskiego, kto by się tym zajął. A to wszystko jest w pamięci. Niech je Pani spisze, niech ludzie wiedzą co wcześniej śpiewano. Ja na tych piosenkach i wierszach się wychowałem. Są mi takie bliskie, ile w nich miłości do ziemi ojczystej. Niech Pani posłucha:

        Na wysokiej skale stoi Wawel stary

         A Wisła mu zawsze dochowuje wiary

         Stoi Wawel stary o przeszłości gwarzy

         A Wisła go słucha i czuwa na straży.

                                      wlasnie1

Grafika: Ewa Zielińska                

                                                        *** 

- Wiele przeżyłem - mówi staruszek. O niech Pani patrzy, to zdjęcie z czasów, kiedy byłem młody i podobałem się dziewczynom, że ho, ho.

         Pożółkłe zdjęcie: młody Wawrzyniec w mundurze trzymający konia za uzdę. Bujna czupryna, zawadiacko podkręcony wąs, pełna gracja, wdzięk.- Lubi Pan konie ?- Tak, bo koń jest jak człowiek. Czasem mi się zdawało, że on o mnie wszystko wie. Raz to miałem takiego rumaka, co chodził za mną jak dziecko. Ja przysiadłem, a koń stał i czekał. Klękałem, a on ze mną. Przychodził do mnie na zawołanie. A jaki był przymilny. Za kostkę cukru to i śmiać się  potrafił. Ale co ja tu o koniach. Proszę posłuchać  wiersza do młodych.

         Oj młodzieży, młodzieży

         coś się starszym należy

         gdy zobaczysz włos siwy

         daj mu pokłon uczciwy.

         Tak mawiali ojcowie

         i słuchajcie prawnuki

         ojców święte nauki...

         z biegiem czasu na świecie

         też starszymi będziecie.

         Zadumał się staruszek.- Pamiętam spotykaliśmy się kiedyś, dziewczyny, chłopaki. A teraz głowy zanurzone w telefonach. Szkoda, że tak to wszystko odchodzi, tyle rzeczy gdzieś uciekło. A może to wróci? Może to wróci choćby na chwilę?

Szukam Lusi w sąsiedniej wsi. Mieszka obok przystanku. Budynki okazałe, dom murowany. Na podwórku ciągnik, pod wiatą maszyny i narzędzia rolnicze. Po długim kołataniu do drzwi, słyszę głuche kroki, szczęk odsuwanej zasuwy i w progu ukazuje się korpulentna, zadbana kobieta. - Wawrzyniec, to dobry człowiek, przepisał na mnie dorobek swojego życia. Gdyby nie ja, cały majątek by rozprowadził. Eternit rozdał, sieczkarnię, dwa byki sprzedał za pół darmo. A kiedy Stachowi zza miedzy zaprowadził  cielną jałówkę i przywiązał powrózkiem do jego płotu, powiedziałam: Dość ty stary sklerotyku i wyniosłam się do córki. Niech Pani patrzy, oto zaświadczenie lekarskie, gdzie pisze, że ma sklerozę. Próbuję tłumaczyć, że skleroza to jeszcze nie choroba psychiczna. Wawrzyniec mówi logicznie i kojarzy fakty. Na to od Lusi słyszę-  Ja to myślę, że trzeba by mu dać opiekę, a może Pani znalazła by mu jakieś miejsce w Domu starców? Wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi. Sąsiedzi o Wawrzyńcu złego słowa nie powiedzą. Jeszcze nie tak dawno był gospodarzem jak się patrzy – mówi sołtys. -Został sam jak palec z trzema królikami. Nie chce pomocy, nie żali się na swoją samotność, że w domu zimno. Ładnie śpiewa, wierszyki recytuje. A jak się cieszył, że Pani przyjedzie i te wierszyki pospisuje... A Lusia, to inna para kaloszy. Trafiła jej się okazja, to skorzystała.

                                             ***

Na drugi dzień, po wizycie w zakładzie energetycznym, gdzie uregulowałam zaległości za prąd Wawrzyńca, po raz kolejny jadę na spotkanie            z nim. Drzwi do domu otwarte, w półmroku niewiele widać. Czyżby nie było gospodarza? - pytam, niemal krzyczę. Jest tu kto?  Zza dużej beczki wyłania się Wawrzyniec. Na jego twarzy maluje się zaskoczenie. Widać, że nie spodziewał się nikogo. Jednak po chwili twarz jego promienieje.- A to Pani. Podbiega, ściska mnie mocno i wita jak dawno niewidzianego przyjaciela.- Przypomniałem sobie kilka wierszy, proszę zapisać....

         Rozglądam się, tak to włącznik. Pstryk....izbę wypełnia światło. Wawrzyniec mruży oczy... O Matko Boska, co za jasność...

 

 Anna Zielińska-Brudek