Jerzy Górczyński

Nie znam prozaika współczesnego, który byłby wierny jednemu tematowi pisarskiemu i z którego czerpałby na własny użytek opis świata, jaki chce przedstawić w swej twórczości poeta i prozaik Jerzy Górczyński. A trzeba dodać, że ten temat pisarski jest mu znany od podszewki, od zarania swej twórczości, czyli od 1972 roku, gdy na łamach „Gazety Olsztyńskiej” debiutował wierszami, a prozą od 1976, kiedy otrzymał I nagrodę w ogólnopolskim konkursie literackim Pejzaże wiejskie ówczesnego tygodnika „Nowa Wieś”. Zresztą, owa pierwsza nagroda nie była ostatnią, ale jedną z wielu, o czym można się dowiedzieć z mojego przewodnika eseistycznego Literaci & literatura Warmii i Mazur (2008) lub z internetowego „Leksykonu Kultury Warmii i Mazur” CEiIK w Olsztynie; stąd kilka refleksji i przypomnień o prozie Jerzego Górczyńskiego, publikujący swe powieści w olsztyńskim wydawnictwie Edytor Wers.

1.
Począwszy od Opowiadań z 1978 roku, opublikowanych okazjonalnie z racji dożynek ogólnopolskich w Olsztynie, gdzie namalowana w opowiadaniach prowincja, to: „wieś lub małe miasteczko, to stacyjny bufet z piwem, pociąg, który zatrzymuje się na chwilę, to obyczaje i mentalność małomiasteczkowa, tęsknota za czymś innym, nieznanym, wielkomiejskim”; to również: „lokalny koloryt jaki stał się udziałem ludzi mieszkający tu, na Mazurach, lub gdziekolwiek w latach siedemdziesiątych XX wieku” – jak puentował opowiadania Górczyńskiego Andrzej Staniszewski. Oczywiście nie byłby Górczyński literackim kpiarzem, gdyby w jednym z opowiadań pt. „Widomy znak” nie zapodał taką oto scenkę: oto rozkapryszona „pani z miasta” wysiada na owej stacyjce kolejowej i wyniośle częstuje papierosem wsiowego pastuszka. Oczywiście tym pastuszkiem okazuje się artysta malarz, zaganiający na wakacjach krowy do obory. Wszak nie jest to już wieś z lat dwudziestych XX wieku, lub wsi z okresu Dzieci Jerominów Ernsta Wiecherta, ale wsi realnego socjalizmu, gdzie zdolni „pastuszkowie” mogli sięgać po wszelakie laury, jeżeli nie zgnuśnieli w realiach pegeerowskich, w realiach „małego realizmu” czy wsiowej mentalności jak bywało, a obecnie nie bardzo się zmienia, mimo innej rzeczywistości społecznej.
2.
Nie inaczej zaczyna się też pierwsza powieść Ktoś po drugiej stronie z 1989 roku, zresztą przetrzymaną w „Pojezierzu” ponad miarę obyczajową, którą Jerzy Górczyński rozpoczyna swój kwartet prozatorski takim oto akapitem: Na początku jest tylko szum wiatru. Nie szybszy niż rytm serca. A dalej? Dalej, to wiata autobusowa, małżeńska zupa, utyskiwanie żony, niepotrzebne meble; warzywniak, działkowe ogródki, prostota obyczajów i archaiczna mądrość ludu, jak w idyllicznych opowieściach o Jerominach; bądź miejscowy dom kultury, woń potu i piwa oraz czarny, marynarkowy mur wieśniactwa, a nieopodal tego przybytku: Słychać jeszcze, jak dziewczyny piszczą po krzakach, jak zajeżdżają pod salę wuefemkami; nieraz słychać krzyki – to pewnie jakaś bójka...
Ot, prowincja prowincji: tyle że zamiast znanych nam drzewiej rowerów czy wuefemek, współcześni wieśniacy zawadiacko przyjadą na wiejskie fajfy co najmniej golfami, zaś rowery jęły szpanować nam na ulicach miast. I tu mała dygresja: niedawno pewien rower – zwany Rowerzycą – znakomitego poety olsztyńskiego znalazł swe poczesne miejsce w olsztyńskim muzeum, aby nie zapomnieć, że rowery też spełniały swą rolę przewoźnika: drzewiej na wsi, a obecnie przyczyniły się do rozwoju literatury...
Wracając jednak do tematu: aby ożywić tamten smętny pejzaż, tę zastygłą atmosferę małomiasteczkową, przedstawioną nam poprzednio w powieści przez Górczyńskiego, mógłby tylko w następnej prozie ożywić przyjazd Nieznajomego z miasta, z wielkiego świata. Tym Nieznajomym jest w postać Pisarza, jaki pojawia się w powieści Jerzego Górczyńskiego, czyli w Zaklinaczu ogrodów z 2002 roku. Pisarza, o którym miejscowy taksówkarzi „roznosiciel wiadomości” w miasteczku mógł powiedzieć: - Ale gość! Specjalnie kazał jechać wolno, gdyż ciągle gapił się po okolicy. Szukał stawu, nad którym rośnie drzewo, aby facet z jego powieści mógł przywiązać konia, kiedy będzie całować się z narzeczoną. Takiego egzemplarza jeszcze nie wiozłem... Co kpiąco przypomina klimat z powieści pradawnej Mniszkówny, jak i współczesnej pisarki nad znanym rozlewiskiem, lub do kreowanej na nowoczesność literaturę „małych ojczyzn” w Olsztynie przez założycieli pisma „Borussia”. Kreowanej, aby uwznioślić li tylko swą twórczość literacką, a zdezawuować przeszłą – starszego pokolenia pisaną przed 1990 rokiem. Jednakże owa twórczość kreacyjna „borussian”, nijak nie znalazła uznania w oczach młodej krytyki [vide: Robert Ostaszewski oraz założyciele b. pisma „Portret”], bowiem nic nowego nie przyniosła poza mistyfikującą swą „wielkość” kilku tomów poezji i prozy. Ba, to właśnie postponowany Górczyński więcej w tej materii literackiej czynił i nadal czyni, niż zdaje się lokalni założyciele pisma, na którego łamy Górczyński nigdy nie został zaproszony; ale nie tutaj miejsce na polemikę, tylko jako drobne przypomnienie o ferowanej przez pismo „Borussia” literaturze tzw. „małych ojczyzn”.
Dalej u Górczyńskiego jest podobnie; tyle że bardziej złośliwie i groteskowo malowany jest obraz małomiasteczkowego środowiska w tej imaginacyjnej prozie Jerzego Górczyńskiego, który w swym pisaniu buduje ów obraz nieraz karykaturalnie, aliści jest to obraz nie mniej smętnej prowincji; i stąd ogromna zaleta tego pisarstwa. Ba, wydawca, czyli Edytor Wers z Olsztyna, wręcz pisze o tym w rekomendacji, którą warto przytoczyć, że: „Zaklinacze ogrodów mają w sobie coś z klimatu scenariuszy filmowych Jana Jakuba Kolskiego i utworów literackich adoptowanych na ekran kinowy przez Andrzeja Barańskiego”. I dalej: „Jest to swego rodzaju książka wyzwanie, rzucona niczym rękawica przez samotnego pisarza z mazurskich kresów w stronę autorów literatury salonowej, komercyjnej, językowo eksperymentującej i pełnej nihilizmu”. A wszystko stało się za przyczyną przybycia swego czasu do Jerzego Górczyńskiego Kazimierza Skrzydlińskiego (1929-2003), warszawsko-olsztyńskiego poety, późniejszego emigranta, zmarłego w Australii; stąd kanwą powieści i bohaterem stał się właśnie Pisarz, któremu jest ta powieść poświęcona.
3.
Przesilenie Jerzego Górczyńskiego z 2008 roku, to jakby opowieść o ostatnich latach PRL-u i przesileniu w nową, obecną rzeczywistość Polski prowincjonalnej i jej bohaterów małomiasteczkowych. Czyli znowu: „Poznajemy tu mechanizmy kształtujące lokalne elity polityczne, które są ich karykaturą” – jak rekomenduje powieść ten sam wydawca. To właśnie dawni towarzysze wnet tworzą: Nowy komitet obywatelski, jak głosiło pismo, [które] ma na celu zwalczanie komitetu pierwszego i wyrzucenie z pracy wszystkich komunistów, żeby zastąpić ich miejsca ludźmi uczciwymi, a nie jak chce pierwszy komitet: pieniaczami i bezrobotnymi”.
Bo, jak powiada pisarz: czasy w okresie wielkich przemian polityczno-ustrojowych lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia w Polsce bywały nieraz przedziwne, bywały komiczne, ale i nieraz przerażające, i tak niewiarygodne, że: Trudno było się śmiać, płakać też się nie dało.
A zatem Przesilenie staje się zatem powieścią na tyle symboliczną, aby zaliczyć ją jednocześnie do takiego gatunku prozatorskiego, która podsumowuje pewną epokę: epokę, do jakiej: Nie zamierzałem wracać w miejsce, gdzie zapadła się przeszłość. Wierzyłem, że utonęła na mur – jak chce autor tej powieści. Tyle że, jak się wydaje, nie całkiem „utonęła na mur”, ale jakby zastygła w niemocie, w bylejakości, w zawiści, w poniewieraniu innych, mimo cywilizacyjnej nośności środków masowego przekazu, wpływów kościoła, bądź też socjalnych usiłowań władz samorządowych na północnych krańcach popegeerowskiej Polski.
Trzeba jednak zapodać, że nie ma w tej prozie fajerwerków narracyjnych, które dynamizowały by akcję powieściową i jej imaginacyjną rzeczywistość u czytelnika, nie; chociaż by się przydało, aby przyciągnąć, chociaż sztucznie, tegoż czytelnika do kart książki. Jak również zainteresować tym zjawiskiem chociażby olsztyńskich młodych krytyków, którzy tylko na przykład na sam dźwięk, że Żydówek nie odsługujemy – hurmem pospieszyli z racjami narracyjnymi na ratunek temuż autorowi, czyli Mariuszowi Sieniewiczowi z Olsztyna, zostawiając niestety wieśniactwo w krytycznej ciszy; nota bene prawdopodobniew większości tkwiące w nich od zawsze, a może wstydząc się przyznać do podobnego myślenia? Pytanie zostawiam do przemyślenia Czytelnikom.
A wiem z autopsji, że przecież taka atmosfera małomiasteczkowa, jaka opisana została w powieści Górczyńskiego, bywa również atmosferą miast wojewódzkich, ba, samej naszej stolicy: smutna i zawistna, a nie egzotyczna czy mitomańska, bądź sielankowa; naprawdę.
Jednak w tej imaginacyjnej prozie Jerzego Górczyńskiego pozostała prawda artystyczna, chociaż nieraz pokazywana w krzywym zwierciadle kpiny czy groteski – co dobrze świadczy o Jerzym jako pisarzu. Prawda i wierność jego literackiemu miejscu, akcji i tematowi pisarskiemu, które zna z autopsji: z własnego życia i bycia na prowincji jako pisarza i działacza społecznego, samorządowego, wreszcie zusowskiego emeryta mieszkającego w Wiatrowcu Warmińskim powiatu bartoszyckiego, graniczącego z Rosja. Stąd w jego powieściach również rozliczne społeczne relacje, przykłady i odniesienia do życia w miejscowościach przygranicznych. Sam zaś Górczyński tak określa swe pisarstwo: „Stendhal powiadał, iż powieść jest jak zwierciadło, które przechadza się po gościńcu. Ja jednak porównuję swe powieści też lustra, ale rozbitego lustra; to zbieranina, który każdy kawałek pokazuje co innego, i z tego mozolnie tworzę powieść”. Zatem przypowieść o Stendhal'owej powieści godna jest tu przypomnienia.
4.
Nie inaczej ma się z obecną powieścią, jaką opublikował niedawno, czyli: Niewolnicy muszą umrzeć również wydaną przez olsztyński Edytor Wers. Tyle że, kiedy w poprzednich powieściach znajdujemy w prozie Jerzego Górczyńskiego dość wiernie pokazywanie topograficznych odniesień co do miejsc, ludzi i sytuacji znanych naszym czytelnikom, jako mieszkańców przygranicznych Mazur, to obecna powieść jest tego pozbawiona, stając się przeto powieścią ponadczasową, niejako metaforyczną o ludzkim losie...
Niewolnicy muszą umrzeć jest zatem powieścią-znakiem, powieścią symboliczną, ba, wręcz przypowieścią o ludziach, którzy: „wyrwani z pewnej cywilizacyjnej rzeczywistości przez system transformacyjnych przemian po 1989 roku, którym nie podołali przez lata” – jak pisze wydawca i stając się przeto odpadem społecznych przemian, dogorywając we wspólnocie ulokowanej w dawnym pałacu po pruskiej arystokracji. W pałacu, gdzie staje się ostoją rozbitków życiowych wszelkiej maści, jacy znaleźli się pod opieką społeczną; gettem, z którego nielicznym udaje się ujść. Dogorywają samotni, bezrobotni, zrezygnowani, biedni, o rozpadających się wspólnotach rodzinnych, żyjący na zasiłkach dzięki pomocy społecznej władz. I tylko czasami ogarnięci namiętnościami lub też tęsknotami za zaprzeszłymi ideałami, wciąż, do ostatka, trzymający się życia w tym pałacu, które też kończy się symbolicznie, acz tragicznie, dla głównego bohatera. Zaś sam pałac, dodam na marginesie, przechodzi w ręce nowobogackiego, takiego właśnie triumfatora przemian, jakiego opisał Włodzimierz Kowalewski w swej powieści Ludzie moralni, której bohater jest jednym z najbogatszych Polaków i dla własnego prestiżu taki czy też podobny pałac nabył dla siebie...
Wracając jednak do tematu: jak przystało dla Jerzego Górczyńskiego, powieść Niewolnicy muszą umrzeć również zaczyna się znamiennie już na pierwszej stronie: Stał duży, odrapany pałac. Oderwane tynki, wyszczerbione kominy, rynny ugięte pod ciężarem bujnych lebiod, traw i ostów mówiły wszystko. W takiej ruderze mieszkać mogła tylko rozpacz...
Smętna to powieść, raczej przypowieść o ludziach przegranych w naszych czasach, na terenach nie tylko Warmii i Mazurach, a mieszkający po dawnych wsiach, jak i miejscowościach popegeerowskich.
Na zakończenie dodam od siebie, prywatnie, iż czytając niedawno tę powieść Górczyńskiego – zdołowała mnie psychicznie jako czytelnika; jak niegdyś, kiedy będąc małolatem, sięgnąłem niebacznie po Szerszenia Ethel Lilian Voynich. Stąd przyznaję, że literatura naprawdę lubi płatać figla czytającemu, co świadczy o jej wielkości, z jakiej nie zawsze zdajemy sobie sprawę. Zatem przyznaję raz wtóry, że Niewolnicy muszą umrzeć jest świetnie napisaną prozą i naprawdę najlepszą powieścią w dorobku pisarskim Jerzego Górczyńskiego. Górczyńskiego jako prozaika, prawdziwego obserwatora obecnej rzeczywistości prowincjonalnej, w której, niestety, nie wszyscy mogą lub mogli wyjść zwycięsko – a przecież każdy niby jest kowalem własnego losu. Powieść przeznaczona niby dla wszystkich, ale szczególnie dla polityków i socjologów; powieść symboliczna, znamienna, osadzona realnie tu i teraz. Powieść Górczyńskiego, który wierny własnemu tematowi, jak nikt poza nim we współczesnej prozie olsztyńskiej – umie tę rzeczywistość zobrazować pisarsko i artystycznie. No, może jedynie jeszcze Kazimierz Orłoś – pisarz warszawsko-mazurski – czasami podejmuje ów wątek wiejski z Mazur, jak na przykład ostatnio w powieści Dom pod Lutnią (2012), tyle że w innej konwencji literackiej i opisujący lata tużpowojenne, czyniąc bohatera swej powieści kilkunastoletniego chłopca. Bowiem inni pisarze, zwłaszcza tzw. „borussianie” czy też młodsi z kręgu byłego pisma „Portret” – dawno porzucili ową wiejską i regionalną materię literacką „małych ojczyzn”, bowiem idea ta nie znalazła racji bytu jako takiego. Jedynie Jerzy Górczyński jest tej tematyce wciąż wierny. Może dlatego, jak sam przyznaje z naciskiem, iż zna się na tym i umie przełożyć obecną rzeczywistość wiejską w artystyczną prozę literacką, uważając niejako, że aby powstało nowe społeczeństwo – niewolnicy każdego przeszłego systemu muszą umrzeć. Naprawdę? Pytanie pozostawiam dla P.T. Czytelników prozy Jerzego Górczyńskiego.

Jerzy Górczyński: Niewolnicy muszą umrzeć. Olsztyn, Edytor Wers 2012, ss. 191; oraz wymienione poprzednio: Ktoś po drugiej stronie. Olsztyn, Pojezierze 1989, ss. 200; Zaklinacze ogrodów. Olsztyn, Edytor Wers 2002, ss. 158 oraz Przesilenie. Olsztyn, Edytor Wers 2008, ss. 181.