Aby lepiej odczytać wiersze zawarte w ostatnim tomiku Aldony Borowicz, pod frapującym tytułem „Ogniem otworzę drzwi”, wydanym po szesnastu latach od poprzedniego, warto sięgnąć do jej książek wcześniejszych – a nie było ich wiele. W 1978 r. zadebiutowała „Monologiem przed północą”, a potem – znowu po dwunastoletniej przerwie – ukazała się w Młodzieżowej Agencji Wydawniczej „A ta radość pierwsza” (1990).
Już sam debiut, zaliczany do jednego z bardziej znaczących, świadczy o bardzo rozwiniętej autoświadomości poetyckiej, dojrzałym języku, indywidualnym sposobie obrazowania oraz definiowania otaczającego poetkę świata. A także o wierze i zarazem niewierze w moc poetyckiego słowa. Zaczęła od czystej liryki, ale nie mającej nic wspólnego z sentymentalizmem i czułostkowością. Aldona Borowicz wie, na czym polega poezja, zdaje sobie sprawę z tego, jak ważne jest odnalezienie swojego własnego głosu, własnej tonacji. A także szczerość wypowiedzi.

W wierszu „Mojej matce” pisze:
Chciałabym wszystko opowiedzieć
w różnokolorowe wiersze
- po prostu opowiedzieć ci swoje drzewo
I wpiąć je jak broszkę w ciepłe lato
Można to potraktować jako swoiste credo autorki. Jej zamierzeniem jest niejako „przerobić” świat na wiersze. Ale tego chce każdy poeta, więc taka deklaracja, gdyby nie była czymś podparta, stałaby się banalnym i afektowanym okrzykiem. U Aldony Borowicz podparta jest wykonaniem. Pojawiają się oryginalne metafory, obrazy, a świat przedstawiony nie jest wyłącznie fotografią. To świat wykreowany przez poetkę. Przeżyty do głębi, i bynajmniej nie sielankowy. A często bolesny:
Wrastam w siebie
jak zmierzch
po ból czarnego nieba
W debiutanckim tomiku widać autentyczne zmaganie się poetki z sobą sama, z życiem, z narastającym bólem egzystencjalnym. Już na przestrzeni tego jednego tomiku widać intelektualne, filozoficzne dojrzewanie jej utworów, doskonale skonstruowanych pod względem warsztatowym, broniących się przed manieryzmami, nawiązujących do najlepszych wzorców lirycznych – wiersze Aldony Borowicz są właśnie wierszami, a nie prozatorskimi traktatami rozpisanymi na wiersze.
I o ile pierwszy tomik mógł wzbudzić entuzjazm, o tyle drugi był znowu zaskoczeniem. Mówi się, że druga książka bywa niekiedy słabsza od olśniewającego debiutu. A może po prostu inna, bo właśnie oglądamy ją przez pryzmat tej pierwszej i oceniamy nasze oczekiwania, a nie konkretne dzieło literackie?
„A ta radość pierwsza” zgromadziła wiersze zupełnie inne, pisane szeroką frazą, niekiedy ocierające się o gadulstwo, ale nasycone elementami filozoficznymi, egzystencjalnymi, społecznymi a nawet politycznymi. Nic jednak nie było tam z publicystyki, łatwej, werbalistycznej kontestacji. Po prostu zmieniła się technika zapisu poetyckiego, została widać uznana przez poetkę w jak najbardziej naturalny sposób, za bardziej nośną. Tu dobitniej niż w debiutanckim tomie dochodzi do głosu ból i bunt egzystencjalny. Choć kłębi się tutaj od emocji, to poetka nad nimi panuje, stara się je okiełznać, poddać określonym przez siebie funkcjom poetyckim. A więc ten drugi tomik znowu nie zawiódł, jeśli spojrzymy nań pod kątem warsztatu, artystycznej świadomości, precyzji konstrukcji poetyckiej. Autorka pozostała też wierna swojemu językowi, który konsekwentnie rozwija, obrazowości, celności metaforyki. Są to inne wiersze, niż w tomie debiutanckim. I dobrze. Bardziej dojrzałe w swojej wymowie, a nawet bardziej gorzkie. Widać tu wyraźnie, jak poetka wykorzystuje swoje własne doświadczenia, którymi nasyca swoje wiersze, aby stawały się coraz bardziej autentyczne.
Od tamtego tomu minęło, jak się rzekło, szesnaście lat. Pojawiły się nowe pokolenia poetów, przewaliły się najrozmaitsze mody, prądy, snobizmy. Doszła do głosu poezja internetowa, zmieniły się albo zanikły zasady selekcji. Wkradł się do poezji chaos, nikt nie jest w stanie ogarnąć powstającej produkcji poetyckiej, i to najróżniejszego autoramentu. I oto po szesnastoletniej przerwie Aldona Borowicz znowu przypomina się kolejnym, trzecim w jej dorobku tomem.
Trudno mówić o kolejnym zaskoczeniu, bowiem poetka dała już poznać, co potrafi. Poza tym tu i ówdzie publikowała swoje wiersze, można ją również spotkać na stronach internetowych. Ale wejście na poetycka scenę w pełnym blasku ksiązki po takiej przerwie musi budzić niezwykłe emocje tak w autorce, jak i w jej czytelnikach.
Tym razem Aldona Borowicz zaprezentowała poezję krystalicznie czystą, wyważoną, emocjonalnie i artystycznie dojrzałą. Jej wizja świata stała się przejrzysta i konsekwentna, bardzo osobista, ale już nie egocentryczna.
Przypadkowo zamieszkałam w jednym z wielu światów
- wyznaje poetka w incipicie pierwszego wiersza „Wieczór zapomnień”. Można odnieść wrażenie, że jej poezja jest właśnie grą z przypadkiem. Z przypadkiem egzystencjalnym. Jaki więc jest sens egzystencji, co sprawia, że istnieje jakaś wspólnota losów pojedynczego człowieka, całej ludzkości. Globu, a nawet kosmosu? Czym jest to nasze „tu i teraz”, a więc miejsce, czas i przestrzeń. Jaki jest sens cierpienia, przemijania? Te problemy wyraźnie stawia poetka w swoich wierszach, nie sytuuje się natomiast na pozycjach moralizatorki, monopolistki prawdy, kogoś kto „wie lepiej”. Jest raczej uczestniczką tego dziwnego kołowrotu istnienia; uczestniczką zdziwioną, odkrywającą swoje prawdy, starającą się na swój sposób tę dookolną rzeczywistość uładzić, zbudować z niej swój własny azyl, gdzie:
... motyle potrafią wytańczyć dzikość róż i jabłoni
Poetka – jak wyznaje – pyta Boga, szuka matki, ojca... Ale z jakim skutkiem?
Odnajduję pusty dom bez paleniska i lampy
Ktoś zatarł moje ślady stóp
na ścieżkach leśnych
(...)
Jestem znikąd
Na mapie nie ma nawet plamki
Jakby tego miejsca Tego czasu
nigdy tu nie było
Poczucie wydziedziczenia towarzyszy tym wierszom. Ale nie jednostkowego wydziedziczenia. Poetka doskonale wie, że dzieli los zbiorowości, i w imieniu tej zbiorowości przemawia, choć czyni to w pierwszej osobie. Uwiarygodnia w ten sposób własne poczucie wspólnoty losów.
Rozważania o przemijaniu, biologicznym starzeniu się, jak również dojrzewaniu psychicznym, które niekiedy boleśnie poszerza widnokręgi naszego poznania, podszyte są filozofią, intelektualnym dochodzeniem do sedna sprawy; sedna, które jest niepoznawalne do końca.
Można powiedzieć, że jest to poezja dosyć ostra. Stanowi bowiem ona odpowiedź na wyzwania naszego agresywnego czasu; rzeczywistości pełnej krzyku, reklamowych billboardów, wyścigu szczurów, dramatu nieustających wojen zacierania się podstawowych kryteriów etycznych i estetycznych wartości. Słowem, stanowi reakcję na cały ten jarmarczny zgiełk, który niszczy naszą wewnętrzną ciszę. Autorka przymierza świat do własnych miar (do czego ma święte prawo), i co rusz odkrywa, że on do nich nie przystaje; że rozmija się z jej autorska prawdą i wizją. Widzi więc i pragnie zdemaskować całe kłamstwo świata, jednocześnie wiedząc, że tkwi sama wewnątrz niego, a więc jest jakby egzystencjalnie ubezwłasnowolniona. Nie ma więc w tym niczego z naiwności nawiedzonego misjonarza. Jest natomiast dystans i świadomość realnych losów, uwikłań człowieka, i wszystkiego, co istnieje. Zresztą sama powie wprost:
Przerażają mnie moraliści
Zwykle mają podwójne oblicza
chcą zapomnieć o własnych grzeszkach
bez pokuty
Nie doszukamy się w tych utworach dyskursywnego komunikatu. Wszystko zapisane tu jest za pomocą metafor i obrazów. Odwołuje się do intelektu czytelnika, ale także w równej mierze do jego wrażliwości, wyobraźni, emocji. Rzadko to dziś spotykany sposób poezjowania. Przeważnie wiersze pisane przez młodych a krzykliwych oparte są na sprozaizowanym komunikacie, czasami na kilku wulgaryzmach oraz inwektywach pod adresem otaczającego świata. Tymczasem poezja Aldony Borowicz, niepokojąca, nierzadko kontestująca rzeczywistość, bezkompromisowa – stanowi misterną tkankę językową, pomysłową konstrukcję poetycką, bardzo nośną, ekspresyjną, pełną zaskoczeń.
To, co zaczęło się w „Monologu przed północą”, fermentowało w „A tej radości pierwszej”, w pełni wykrystalizowało się w dojrzałym i wyważonym tomie „Ogniem otworzę drzwi”. To trzeci tomik, jakby kolejny „trzeci debiut”, trudno więc prognozować, czy poetka osiągnęła tu swoje apogeum, bo przecież kolejne tomy przed nią, i musi koniecznie to nadrobić. W każdym razie osiągnęła tutaj pełnię dojrzałości w warstwie intelektualnej wierszy i zademonstrowała bogactwo i kunszt swojego poetyckiego warsztatu, utrwalając swoje poczesne miejsce, acz niestety zbyt rzadko przez krytykę dostrzegane i potwierdzane, w polskiej poezji współczesnej.