Nowy tom wierszy Marka Wawrzkiewicza „Coraz cieńsza nić” to w pewnym sensie kwintesencja wcześniejszych dokonań autora. Z jednej bowiem strony poeta czerpie z wielkiego zasobu swoich doświadczeń artystycznych i życiowych, z drugiej zaś – co bywa bardzo rzadkie – nie zastyga w ulubionych przez siebie formach. Zawsze jest sobą, a pisanie traktuje jak coś najbardziej naturalnego, niemal jak fizjologię, która zawsze najlepiej określa kondycję człowieka. Spontaniczność tych wierszy nie oznacza braku świadomości i niekontrolowanej żywiołowości. Wawrzkiewicz jak mało który poeta jest mistrzem formy; lirykiem, jakich obecnie można ze świecą szukać. Ma więc wyczucie słowa, jego odcieni, najrozmaitszych pobocznych znaczeń, które mogą zaciemniać przesłanie poetyckiego komunikatu. Pisze wiersze krystalicznie czyste, finezyjne, choć zarazem proste, pozbawione wszelkiej pretensjonalności. Jest to mądra, czuła i bardzo męska liryka, której oś stanowi miłość, przemijanie oraz międzyludzkie porozumienie, czy... niemożność porozumienia.
Poeta patrzy na człowieka jak na część natury. Nie wypreparowuje go z „naturalnego środowiska”, dostrzega bowiem wszelkie jego biologiczne i psychologiczne ograniczenia. Ale też człowiek pomimo wszystko jest dla poety ewenementem, ponieważ ma samoświadomość, a przede wszystkim posiada dar miłowania. Czy jednak to coś zmienia? Doświadczenie podpowiada poecie coś innego:
„Człowiek, jak wiadomo, jest częścią natury,
Ale tylko ona potrafi wybaczać”.
A więc ona jest bardziej „naturalna”; im mniej uczłowieczona, tym – paradoksalnie – bardziej człowiecza. Ale człowieka nie można od natury oddzielić, nawet gdyby się bardzo chciało. W niej żyjemy, kochamy, doświadczamy śmierci, pragniemy nawiązać ze sobą kontakt, choć nasze pragnienia często wykraczają poza przyrodzoną rzeczywistość.
I to właśnie jest dramatem tak często opisywanym przez Wawrzkiewicza. Chcielibyśmy mieć więcej, mamy poczucie niedosytu. Pragniemy coś przekazać – język okazuje się zbyt ułomny. Żyjemy – a jednocześnie z ostatecznym wyrokiem. I do tego ta ustawiczna świadomość. I wyrzut skierowany do samego siebie:
„To wina mojej łapczywości:
Trzeba było zadowolić się nadzieją”.
Człowiek uwięziony w ciele, zbędnym ciele – jak powiada Wawrzkiewicz – które trzeba golić, myć, karmić i ubierać, zarazem wykracza poza nie swoją świadomością. Podmiot liryczny tych wierszy spotyka swoją kochankę za kilkaset lat, dzieli się z nią swoimi doświadczeniami z przeszłych epok, pisze do niej przejmujący list w sztafażu historycznym, jakby wyzwalał się spod przemożnego panowania przestrzeni i czasu. Właśnie cechą charakterystyczną liryki Marka Wawrzkiewicza jest ponadczasowość – rozumiana w dwojaki sposób: jako miejsce (czy swoiste „bezmiejsce”) akcji wiersza oraz uniwersalne, stale aktualne przesłanie mówiące o problemach nurtujących ludzi wszystkich czasów, niezależnie od ich uwarunkowań kulturowych i świadomości. Dodajmy, złudnej świadomości, ponieważ – o czym Wawrzkiewicz odważnie mówi – człowiek uwielbia samooszukiwanie:
„Ale umierają tkanki, kruszeją gałęzie,
Zastygają pragnienia.
Wiemy, że nie będzie jak było.
Omyłka w diagnozie – to jest to, czego
Pragniemy najbardziej przed nadejściem zimy.”
„I chociaż dłoń uśpionej kobiety
Żyje nie tym życiem,
Które zdawało się być wspólne”.
– to chcemy wierzyć, że jednak było to wspólne życie, że nasza mowa jest rozumiana w pełni a świat przeżywany można wiernie przekazać drugiej, choćby najbliższej osobie. „Niczym się nie różnimy. Ale ja przynajmniej o tym wiem” – mówi Wawrzkiewicz z wrodzonym sobie poczuciem humoru zaprawionym lekkim sarkazmem.
Dystans, ironia, poczucie humoru, a nawet delikatny cynizm są motorem liryki Wawrzkiewicza. Dodają jej ulotności, intrygują, zaskakują śmiałymi skojarzeniami. W ten sposób poeta wytrąca wiersz z ustalonych kanonów lirycznych, które zresztą ustawicznie przełamuje z pomocą wersyfikacji, metaforyki, śmiałych asocjacji. Jest to również pewien sposób „oswajania” takich zjawisk, jak śmierć, miłość będąca jednocześnie czymś konstruktywnym i destrukcyjnym, przyrodzone ograniczenia ekspresji, a także lęk egzystencjalny.
Aż się prosi, by w tym miejscy zacytować w całości wiersz „O owadach”:
„Kocham wszystkie owady – jak na przykład osy,
Węże, jaszczurki, czyżyki i paćki,
A nawet wilki na szklistym jeziorze.
Psy opuchnięte, dinozaury, smoki,
Oraz inne niesłusznie wygasłe gatunki.
Nie lubię tylko komarów i kleszczy,
Choć podobno i do nich też można przywyknąć.
W tym brzęczeniu owadów, w tym wyciu i pisku
Kocham równie bez sensu dorosłą kobietę.
Ale to już temat na oddzielne wiersze”.
Jest to utwór, który jednocześnie świetnie charakteryzuje owe „oddzielne wiersze” zebrane w tym tomie. W pewnym sensie to utwór-klucz wprowadzający w klimat poezji Wawrzkiewicza; poezji niezwykle obrazowej, czystej w brzmieniu, w rysunku swoim bardzo delikatnej, ale też zarazem ostrej i bezkompromisowej w nazywaniu rzeczywistości. Charakterystyczne jest tutaj poczucie nonsensu, absurdalności istnienia, groteskowości ludzkich poczynań. Poeta nie dramatyzuje, nie załamuje rąk. Po prostu bawi się poetyckim tworzywem oraz tym, co zwykliśmy nazywać tkanka życia. I cała groza egzystencji jest pokazana tutaj właśnie poprzez żart i zabawę, co w konsekwencji wypada jeszcze bardziej dramatycznie. I niewątpliwie ciekawiej. Zastanawiający może być tytuł całego tomu – „Coraz cieńsza nić”. Czy chodzi tutaj o słabnącą „nić życia”, która łączy podmiot liryczny z otaczającym go światem? A może o słabnącą nić porozumienia pomiędzy ludźmi? Problem przemijania splata się w tej poezji przecież z każdym działaniem człowieka, istnieje już w zalążku życia i każdej miłości. Przed przemijaniem nie ma ocalenia. Ale z drugiej strony podmiot liryczny mocno wierzy, że choć trochę zdoła ocalić poprzez miłość. Miłość daje mu siłę, opóźnia nieuchronny proces biologiczny, przestawia akcenty ze sfery cielesnej w rejony duchowe. Znowu więc jałowa szarpanina, ułuda? Ale przynajmniej jakieś zajęcie, jakieś uzasadnienie istnienia, ustawicznie wyrywanego z czasu, choćby i daremnie. Bo życie wraz z jego wszelkimi przejawami nie jest niczym innym, jak zapasami z czasem, kontemplacją piękna, fascynacją ulotnymi chwilami, poezją czystą i zaskakującą. I to jest przesłanie oraz siła liryki Marka Wawrzkiewicza, który powiada:
„Nie narzekajmy na nasze czasy.
Bywały gorsze. Tylko nas w nich
Nie było”.
Czasy chyba nie są takie najgorsze, skoro równolegle z „Coraz cieńszą nicią” ukazał się następny tom Wawrzkiewicza – „Dwanaście listów”. Są to utwory mające charakter listów apokryficznych. Występują tu osoby historyczne i fikcyjne, a wszystko osadzone jest w realiach historycznych. W słowie wstępnym poeta zwierza się, że ktoś spytał go, dlaczego czerpie tematy z historii. Tymczasem te wiersze są tylko osadzone w sztafażach i kostiumach historycznych. Mówią jednak o czymś uniwersalnym, ponadczasowym: opowiadają mianowicie o naturze ludzkiej, skłonnej do grzechu, do pijaństwa, pragnącej miłości tak duchowej jak i czysto zmysłowej; naturze lękającej się przemijania i śmierci oraz zadającej niekończące się pytanie: dlaczego i po co to wszystko? „Wszystko jest historią i wszystko jest czasem teraźniejszym” – powiada Marek Wawrzkiewicz. I ma głęboką rację. W zasadzie poeta mówi o tym samym, co w „Coraz cieńszej nici”, ale w zaskakująco inny sposób.
„Dwanaście listów”, to doprawdy książka przejmująca. Są tu bowiem utwory świetnie napisane, świadczące o wirtuozerskim opanowaniu poetyckiego warsztatu i wielkim wyczuciu słowa. A pewna ironia, dowcip, dystans, podkreślają ekspresyjność wierszy. Doskonałe wczucie się w ducha epoki, w klimat języka sprawiają, że teksty te czyta się w dwojaki sposób – jako autentyki i zarazem jak najbardziej współczesne komunikaty. Ale też cały czas wiemy, że to fascynująca poetycka gra, w którą udało się poecie nas wciągnąć. Obok „Listu spod płyty nagrobnej – Estonia, XVIII wiek” mamy też „List o rozstaniu napisany w portowym mieście (początek XXI wieku)”... Okazuje się, że list może być bardzo nośną formą dla poezji. Nie będziemy się nietaktownie zastanawiać, czy identyczne przesłania mógłby Marek Wawrzkiewicz zawrzeć posługując się inną poetycką formą. O szczególnej inspiracji, z której ten tom powstał pisze sam autor w słowie wstępnym, więc nie należy go tutaj wyręczać. Powiedzmy tylko, że dał on zaskakujący pokaz swoich możliwości poetyckich, które zaowocowały oryginalnymi, o bardzo szlachetnej frazie, utworami, obok których nie można przejść obojętnie.
Marek Wawrzkiewicz: „Coraz cieńsza nić”, Wydawnictwo Studio EMKA, Warszawa 2005, s.66. Posłowie: Wacław Sadkowski.
Marek Wawrzkiewicz: „Dwanaście listów”, Wydawnictwo ASTRA, Łódź 2005, s. 38.