Józef Hen należy do pisarzy, którzy uważają, iż rzeczywistość nie jest jednorodna i wymaga wielowątkowego opisu. Czas i miejsce akcji są względne. Być może nie mają początku ani końca. To tylko my umieszczamy wszystko w czasie, przestrzeni i kolejności. A tymczasem jest to wielka układanka ciągle trwająca, uzupełniająca się i przenikająca. Oczywiście, można się z tym zgodzić lub nie, bo tego rodzaju rozważania należą do kategorii poglądów filozoficznych. Bezsporny natomiast wydaje się tutaj fakt, że prozie Hena wychodzi to na dobre. Tworzy on bowiem powieść wielopiętrową, która obok historycznych wartości poznawczych zawiera w sobie elementy romansu, a nawet kryminału.
Gdyby chcieć napisać powieść tylko o Leninie i Gorkim, ich wzajemnym stosunku i konfliktach, oddać szerokie tło polityczno intelektualne tamtych czasów, wniknąć w psychikę postaci – mogłoby się okazać to wręcz niemożliwe, po pierwsze ze względu na niebywale bogaty materiał, który należałoby zebrać; a potem odpowiednio spożytkować, by nie narazić się na zarzuty spłaszczenia tematu, powierzchowności. A po drugie – nie o to Henowi chodziło. Epoka pierwszej wojny światowej, rewolucji rosyjskiej, tarcia wewnątrz elit rządzących, iskrzenie na styku Lenin – Gorki, wreszcie osobiste losy takich pisarzy, jak Chodasiewicz, Nina Berberowa, Osip Mandelsztam i wielu innych, autor łączy ściśle z naszymi współczesnymi czasami.
Oto profesor Jefferson Spencer Thompson z Indianapolis przyjeżdża do Polski, by odbyć tu szereg wykładów, a jednocześnie wyjaśnić okoliczności tajemniczego zabójstwa swojego przyjaciela, niejakiego posła Blaua. W Warszawie poznaje pewną młodą redaktorkę Matyldę. Postanawiają wspólnie napisać książkę. O czym? O Leninie, o klęsce utopii, i o współczesności. On pisze, notuje, ona ma to zredagować i podać do druku. Będzie to więc powieść o historii, ale także i o nich samych. Wokół owego procesu twórczego będą się teraz obracać zapiski tytułowego profesora T.
Oczywiście, pomiędzy Jeffem a Matyldą nawiązuje się romans. Co prawda jednostronny, a ich wzajemne uczucie dryfuje nieoczekiwanymi meandrami. A w tym Józef Hen jest mistrzem. Zna doskonale psychikę kobiet, ma wielkie poczucie humoru i dystansu, a także autoironii. Stosunek tych dwojga, nie pozbawiony ostrej zmysłowości, osadzony we współczesnych realiach warszawskich, świetnie zarazem ilustruje naszą rzeczywistość, a także obyczajowość ostatniej doby. Cała powieść utrzymana jest w konwencji zapisków i refleksji samego Jeffersona.
A równolegle żyje tamten czas: Lenina, Gorkiego Gumilowa. Wdziera się w naszą współczesność, dialoguje z nią. A profesor T. zaczyna przenikać do tamtej epoki. Rozmawia z tamtymi ludźmi, a przede wszystkim pragnie ich zrozumieć, dociec motywów postępowania, a także oczyścić ze stereotypów (wszak to są postaci historyczne). Taka konstrukcja powieści pozwala autorowi zespolić te dwie epoki, odnaleźć to, co uniwersalne, wspólne. Narrator powiada:
„Wciskam się między nich, siadam przy stole, gdzie radzą nad „Światową Literaturą” – Błok, Czukowski. Gumilow – nie byle kto, czuję się zaszczycony, podsłuchuję, czasem komuś coś szepnę: powiedz to i to. Chyba to dobrze? Oni zmagają się z głodem, mrozem, terrorem, miotają się w niepewności. Nawet Martow, odsunięty od wszystkiego, czasem myśli, jak na uczciwego inteligenta przystało: „A może się mylę? Może to Włodzimierz ma rację?” (...) Podczas gdy ja w tej ich niepewności znajduję azyl dla siebie. Dobrze, że ich mam. Znowu do nich ucieknę.”
Narrator bardzo często do nich ucieka. Sceny współczesne mieszają się z historycznymi. Pozornie dalekie, jakby już nie przystające, a jednak posiadają wiele analogii. Wszystko dzieje się w jednym wielkim teraz: narrator rozmawia ze swoją Matyldą, a w dialog ów wdzierają się słowa, dajmy na to, Niny Berberowej. Na chwilę przenosimy się w inny czas, w inne realia, ale nie czujemy wielkiej różnicy. To przejście jest płynne. Tłumaczy się samo przez się. Żyje tamten czas, i równolegle nasz. Udało się autorowi pokazać uniwersalność ludzkich losów, przenikanie się czasów, wiekuistości – by rzec patetycznie – ludzkich słów i myśli, które nie przemijają, żyją przynajmniej w konsekwencjach. To jedno z przesłań tej piętrowej książki: czas nie przemija, wszystko się dzieje w jednym wielkim teraz. Polityka, oszustwa, wielkie rzezie, wielkie miłości... Także literatura.
Udało się Henowi, penetrującemu realia tamtej epoki, doskonale sportretować Lenina, Gorkiego, środowisko literackie ówczesnej Rosji, wcale nie nastawione w całości pro bolszewicko, pełne sprzeciwu, nadziei, akceptacji; pełne również sprzeczności. Środowisko często już przebywające na emigracji. Lenin też wcale nie jest tu monolitem. Poprzez dostępne źródła pokazuje autor nie demona, ale człowieka odbrązowionego, słabego, czasem bliskiego załamania, tragicznie przytłoczonego wreszcie przez burzę historii, którą sam był rozpętał. Gorki natomiast – to wielki pisarz o europejskich horyzontach, stawiający świetne diagnozy procesów zachodzących w świecie, otwarcie polemizujący z Leninem, a jako żywy sztandar, którego używano w celach propagandowych, idący z pomocą wielu ludziom, którzy znajdowali się albo w skrajnej nędzy, albo w bezpośrednim niebezpieczeństwie utraty życia. Hen zarysował cały dramatyzm tamtych czasów, bez cienia dydaktyzmu i propagandy. Rewolucja i bolszewizm z ludzką twarzą? To może za dużo powiedziane. Ale nie zmienia to faktu, że byli tam również ludzie myślący, których stać na dystans zarówno w stosunku do siebie jak i procesów historycznych.
I to jest najważniejszy wątek tej książki. Dobrze podbudowany źródłowo, odnoszący się do korespondencji oraz wspomnień z tamtej epoki. Trafnie zakorzeniony także w naszej współczesności – jest jakby uzupełnieniem naszych czasów, będących poniekąd konsekwencją tamtych.
Wątek miłosny dodatkowo trzyma w napięciu. Wartki dialog, pełen dowcipu, zaskakujące sytuacje, nadzieje, refleksje natury egzystencjalnej – to wszystko doskonale się mieści w nurcie pełnej wdzięku i swoistego humoru i przekory prozy Hena. Jak również stale mieszający się z nim wątek historyczny, pozornie – jak się rzekło – odległy, ale jakże pasujący i nabierający tutaj nowych rumieńców i zaskakującej aktualności. Nawet tutaj, gdzie rozgrywa się intymny „pojedynek” pomiędzy kobieta i mężczyzną.
Stosunkowo najmniej ważny wydaje się ów wątek kryminalny: poszukiwania zabójcy posła Blaua. Czy powieść „Bruliony Profesora T.” dużo by straciła, gdyby tego wątku nie było? Owszem, na początku intryguje, przykuwa uwagę, ale potem zostaje jakby przygłuszony. Wreszcie następuje rozwiązanie, ale fakt ten jakoś przestał już być ekscytujący. Uwaga czytelnika bowiem dostatecznie silnie koncentruje się na historii i romansie. Ale skoro jest – wcale książce nie szkodzi, ponieważ Józef Hen ma znakomite wyczucie proporcji. W jego powieści nie ma niczego za dużo, ani za mało. Po prostu Hen nie nudzi, jest rasowym fabularystą, pisarzem o bardzo skrystalizowanej i konsekwentnie konstruowanej wizji artystycznej. „Bruliony Profesora T.” mogą to tylko potwierdzić.
Józef Hen: Bruliony Profesora T., Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2006, s. 296