Słowo na pięciolinii   

klejakia

   Muzycy, malarze, poeci, teksty piosenek poetyckich, ekfrazy… Fascynacje, uznanie, współpraca, jak Zbigniewa Jerzyny z Markiem Kwaszkiewiczem, Józefa Andrzeja Grochowiny z Marianem Czaplą, Reny i Andrzeja Kosmowskich z Marią Wollenberg-Kluza, czy, aby pozostać w obrębie zakreślonego podwórka, Kazimierza Kochańskiego z Mariuszem Klimkiem. Kochański, o którego „Klejakach” piszę tu kilka rozwiniętych zdań, jest poetą i wyedukowanym muzykiem, autorem tekstów utworów muzycznych dla dzieci (był wieloletnim nauczycielem) i dorosłych.

   Wiersze będące tekstami piosenek pomieszczone są w tomiku w odrębnych rozdziałach, co może sugerować ich inną „wagę i miarę”, lżejszy kaliber. Nic z tych rzeczy, bo czytane „na wyrywki”, co zwykle stosuję, nie uzasadniają takiej klasyfikacji. Te piosenki są, na równi z wierszami, świadectwem solidnej poetyckiej roboty; może piosenki dla dzieci są wyraziściej edukacyjne i optymistyczne, wyposażone w dowcipne, zaskakujące rymy:

„Daj, Mikołaju, daj mi w darze

to, o czym w głębi duszy marzę.

Daj, Mikołaju, daj.

Daj, Mikołaju, to co zechcesz,

trochę radości i coś jeszcze.

Daj, Mikołaju, daj.

(…)

Włóż na sanie wdzięk i taniec,

czar muzyki, skrzypce, smyki,

werbel, bas i dwa czynele

 – dla pastuszka flet.

Niech marzenia w jawę zmienia,

smutek w rączy bieg jelenia.

Tam za górą, tam za rzeką

na prezenty twoje czekam.

Ty wiesz dobrze gdzie.”

(Prośba do Mikołaja)

Piosenki dla dorosłych rozprawiają się z grzeszkami naszej społeczności:

„Głupio, bo głupio.

Może nie?

Ludzie to kupią.

Kto i gdzie?

Mądrość na półkach.

W dziwnych zaułkach

niejeden utknął cel.

Obok, najlepiej obok;

po co ci blask i główny nurt?

Na własnym, ślepcem prorok

i niebo pełne dziur.

(Bo co?)

W muzycznym kontekście omawianej książki dodam taką oto osobliwość – wszystkie zbiory tego poety, a jest ich ponad dziesięć, noszą jednowyrazowe tytuły! Zupełnie jak nutki na pięciolinii.

„Klejaki” to pozycja wielce złożona, roi się tu od wielości gatunków: aforyzmy, fraszki, wiersze, teksty piosenek, opowiadania, recenzje, wywiady… A wszędzie wyczulenie na słowo, gra słowem, demaskacja, prowokacja intelektualna – słowem. Jak w drugiej części frywolnie zuchwałego wiersza „Tren do waty” (Cóż za przewrotny tytuł!):

(…)

Lecz się puszysz – słuszne lata?

jakoby im nic do tego –

przecież to nie twoja strata,

oglądasz się na bliźniego.

A on, nic to, tępy, głupi,

i świadomość ledwie zipie;

ślepy na to, że ktoś łupi

– „ lipa jest, trza rzeźbić w lipie”.

Lub w filozofującym majstersztyku „Dobywanie”, który przytaczam w całości:

„Możesz być

sobie sobą

wtórem

obrazy wieszam

sam

wybieram ściany

bywam słowny

dosłowny

bezcelny

do ciebie piszę

nie dla

tego szukaj

możesz

więc bądź

też jestem

jestestwem.”

   Wielkie zaufanie do dziecięcego odbiorcy ma poeta i wiele od niego wymaga, gdy tak puentuje piosenkę „Zasady gry”:

„Udając innego

coś tracisz swojego

 – gdy z klasą

to dobry jest trop.”

Podobnie w kolejnej piosence „Sumaki”;

(…)

W której kropli słodycz, w której żal?

Gdzie ze strachu schować ma się strach?

Kiedy licho śpi, gdy nie śpi?

Co się śni, gdy nic się nie śni?

Kto ma pisać, kto ma czytać?

Komu tylko wolno pytać:

ile z tego mu się przyda,

gdy go życie życiu wyda,

gdy nie będzie dobry ani zły?

Zdumiewające to wersy. Śmiało można nazwać je propedeutyką do współżycia społecznego.

   Wspomnę choćby jeszcze jeden aspekt tej twórczości, poeta z upodobaniem i dużą skutecznością stosuje swoisty rozbiór słów na czynniki pierwsze, bawi się wieloznacznością, oczyszcza z patyny i przywołuje zapomniane znaczenia, np.: „Poprawię/ i po…/ prawie.” (Ja też, ja też); „Skończy się lato,/ nie przejmuj się tato,/ to minie. Uczę się lat.” (Wszystko proste).

   W prozie – czytanej przeze mnie z prawdziwą przyjemnością ze względu na lekkość, by nie powiedzieć zwiewność języka i klarowność logiczną – Kochański pozostaje wierny czujności językowej, pisze np. „Nostalgia ogarnia chyba każdego – ogarnia czy dopada, jakie to ma znaczenie. Właśnie dopadła mnie.” To wyimki z życia, te warte zapamiętania, utrwalenia, choć autor, właśnie w jednym z nich, wypiera się pamiętnikarstwa. Niech więc, w zgodzie ze spisem treści, pozostaną opowiadaniami, zapisem obserwacji siebie i świata, refleksją okolicznościową i uniwersalną. Tej części książki należy się drobna pochwała świadcząca o odwadze językowej autora. Otóż nie ucieka on lękliwie przed słowami zdeprecjonowanymi w minionej epoce politycznej, nadużywanymi i „zawłaszczonymi”, wypranymi z pierwotnych znaczeń; np. tytułowa dla opowiadań „Komitywa” śmiało bierze na siebie ciężar skojarzeń starszego pokolenia czytelników.

    A „cały” Kazimierz Kochański? Jaki jest, w twórczości, oczywiście? Chyba z aforyzmu: „Wracając do źródeł, zanurz się w nurt rzeki”, a może z fraszki opatrzonej długaśnym tytułem „Byle czegoś nie zmalować”: „Ludzie mówią, ludzie piszą, nie czytając i nie słysząc”…

   Dwa zdania o ilustracjach i okładce. Barbara Kochańska, wnuczka poety, z wdziękiem otwiera przestrzeń słowom, jej uładzony koloryzm przydaje pozycji realizmu i optymizmu. A okładka Anny Darii Merskiej w intrygujący sposób zachęca do otwarcia książki.

PAWEŁ KUBIAK

Kazimierz Kochański: Klejaki, Oficyna Wydawnicza „STON 2”, Kielce 2019, s. 158