Zwykły facet
Wiesław Hop w powieści kryminalnej „Długa noc” prowadzi czytelnika w Bieszczady. Zakochana w sobie para sunie sportowym mercedesem między zielonymi wzgórzami. Za nimi prywatny detektyw, cieszący się na łatwe zlecenie, którego realizację planuje umilić sobie pieszą wycieczką w znajome tereny. Koniec lata, Solina, opiewająca urodę Bieszczad pieśń Szczepanika na ustach młodej dziewczyny. Nie, bohaterowie nie zamierzają „rzucić wszystkiego i wyjechać w Bieszczady”. To ma być krótki wypad, by załatwić sprawy i szybki powrót do Warszawy.
Nic nie zapowiada niebezpieczeństw.
Prezentację Bieszczad Hop zaczyna od kurortu – hotele, kawiarenki, przystanie. Żadnej dziczy. Ale to tylko fasada. Podczas „Długiej nocy” czytelnik będzie świadkiem kolejnych odsłon krainy na południowo wschodnim krańcu kraju. Z tarasów widokowych schodzimy w mroki tajemnych rezydencji gangsterów, odrażających typów, wyłaniających się niczym ohydne bestie stojące na drodze tych, którzy właśnie otrzymali szansę na szczęśliwe życie. Im dłużej bohaterowie przebywają w Bieszczadach, tym odleglejsze wydaje się skorzystanie z tej szansy. Plany rozmywają od naporem zła. Sytuacje gęstnieją, trudno wyzwolić się z lepkich macek zdeprawowanych bandziorów i ich popleczników. Prywatny detektyw – Józef Biesiada, choć nie było jego zamiarem pchać się w kłopoty, staje naprzeciwko dobrze zorganizowanej sieci przestępców. Po co mu to było?
Józef Biesiada nie jest jakimś specjalnie charakterystycznym typem, to facet, który nie prosi się o problemy (oduczyła go tego zawodowa przeszłość w policji). Nieźle zarabia na rozwodzących się małżeństwach, nie jest zbyt ambitny, za to trochę cyniczny, właściwie trudno o nim powiedzieć coś szczególnego. Naprawdę szczególna zaś jest miłość, która spotkała go pewnego dnia i od tamtej pory stanowi treść całego jego pozazawodowego życia. Właśnie miłość, która w tle akcji migocze w miejscach przeznaczonych dla niej przez autora sprawia, że powieść staje się nie tylko kryminalna. Przy czym wątek miłosny nie jest rozbudowany, jest ledwie zarysowany. Ukochana Biesiady jest miła, ciepła, ma nogi, biust oraz usta, niebieskie oczy – i tyle o niej wiemy. Czy sam Biesiada wie o niej więcej? Niekoniecznie. Jego postrzeganie kobiet w ogóle jest dość ograniczone, czego zresztą sam detektyw ma świadomość. Głębi przemyśleń na temat świata i ludzi trochę zazdrości swojemu przyjacielowi, ale raczej rzadko pogłębiona refleksja jest udziałem samego Biesiady. Biesiada to w sumie nieskomplikowana postać, która mocno komplikuje sobie życie – niechcący, nieświadomie. Biesiada to facet, który chce zrobić swoje i na swoje wyjść. Ot, zwykły facet. I w tym jego urok. Wiele w nim z chłopaka pragnącego uczynić zadość oczekiwaniom rodziców odnośnie jego ożenku z miłą dziewczyną i dostarczenia radości w postaci wnuków, z chłopaka próbującego znaleźć swoje miejsce w stolicy, dokąd przyjechał z małego miasta, z chłopaka, który nie wie co ze sobą zrobić, kiedy jego ukochana jest daleko. Więc, po co Biesiadzie cała ta afera kryminalna, z której ledwo uchodzi z życiem? Po co mu to było? Może po to, żeby ze świata przestępców, zwyrodnialców, wrócić do swojej dziewczyny z mocnym przekonaniem, że niczego więcej nie chce poza ślubem i szczęśliwym rodzinnym. No i może jeszcze porzuceniem nieszczególnie chwalebnego zajęcia wspomagania rozwodników na rzecz czegoś bardziej szlachetnego.
Niewiele w powieści „Długa noc” postaci, które da się lubić. Ale jest kilka. Hop rzuca je gdzieś między dobro i zło, w przestrzeń piękną, równocześnie najeżoną ohydnymi miejscami. W świecie życzliwym, ale i paskudnym detektyw Biesiada stara się zachować balans. To wyzwanie, któremu sprosta. A czytelnik będzie mu sekundował w ciągu emocjonującej akcji w przestrzeni Bieszczad, namalowanych przez Hopa w dwóch kontrastujących ze sobą odcieniach – sielankowych blasków i bandyckich mroków.
Justyna Polakowska
Wiesław Hop „Długa noc”, Wydawnictwo CM, 2020.