Trzeba mieć wiele odwagi, by stanąć oko w oko ze swoim życiem. Bo przecież tym właśnie jest dla Eugeniusza Kurzawy jego najnowsza książka „Obrazki prowincjonalne prozą”. Ocalił w nich odpryski wspomnień ze swoich szczenięcych i inicjacyjnych lat szczęsnych zmieszanych z niedostatkiem zbąszyńskiej codzienności, w której dorastał. Spojrzał raz jeszcze na bez mała 40-letnią ścieżkę powinności dziennikarskiej, zastanawiając się przy tym nad zdarzeniami i dawno dokonanymi wyborami, które zaważyły na jego dalszych losach. A życie – nie może być inaczej – splotło jego dni, jego trud, dążenia, tęsknoty, potrzeby i ambicje z wieloma ludźmi, z którymi przyszło mu tworzyć powszedniość i nadzwyczajność. A wśród nich w rolach epizodycznych znaleźli się tak znakomici artyści, jak Gustaw Zemła, Bohdan Chmielewski, Sokrat Janowicz, Jan Berdyszak, a z ziomków zza miedzy Jan Kurowicki, Janusz Koniusz i wielu, wielu jeszcze innych.
Z lektury książki wiemy, że jej autora zawsze ciągnęło do ludzi sztuki, przygód artystycznych i intelektualnych, które potem komentował na łamach różnych czasopism. I akurat w tym nie ma nic dziwnego, gdyż sam jest poetą. Może więc dlatego już u początków jego dziennikarskiego i literackiego życia musiały mu się zdarzyć wigierskie spotkania „Kultura i środowisko”, które przez następne ćwierć wieku stanowiły wspaniałą fakultatywną bazę i pożywkę. „Tutaj gdzie teraz jestem podobnych przygód artystycznych nie zaznałem. Czyżby zatem wszystko co istotne w moim rozwoju artystycznym, intelektualnym miało źródło na wschodzie?” – tak zapytuje siebie w rozdziale „Białostockie porównania”. I tu potrzebne jest wyjaśnienie: „gdzie teraz jestem” daje się ulokować na mapie. To Wilkanowo, wioska, w której mają swój dom i „ogród sztuk” Kurzawowie. Ale mają od 22 lat, a przedtem mieszkali właśnie na wschodzie kraju, w Białymstoku, zaś sam autor jeszcze wcześniej bez rodzinnego stadła – w Suwałkach. Ta zarysowana spirala wyjazdów najpierw spod zachodniej granicy (ze Zbąszynia) w poszukiwaniu pracy na przeciwległy kraniec Polski i po 11 latach z powrotem nie jest w tej opowiastce bez znaczenia. Bowiem wszystkie poszukiwania i starania, cały zebrany bagaż, a potem porównania, rozpostarte są u Kurzawy między tymi miejscami, które są dla niego już choćby w rozważaniach swoistymi wyznacznikami. To właśnie te krańce ukształtowały życie, a nawet charakter autora „Obrazków”, które chyba nie są do końca prowincjonalne, jak mówi tytuł. Wszak do takich nie należą przywołane we wspomnieniach uskrzydlające wizyty i rozmowy w domu Andrzeja Strumiłłynad Czarną Hańczą? Wieloletniej przyjaźni z Andrzejem K. Waśkiewiczem cementowanej niekończącym się dialogiem o literaturze i życiu, też nie da się wcisnąć w wąskie kadry prowincjonalizmu. I widać to już po traumie, jaka dopadła Kurzawę po śmierci Waśkiewicza. Gdy nagle brakło bratniej duszy i odjęte zostały z powszednich dni te godziny obcowania zaliczane do święta.
Tak, tym dwóm wielkim postaciom, Strumille i Waśkiewiczowi, Kurzawa składa hołd. Ale więcej uwagi i czułości poświęca wspaniałemu poecie i wybitnemu krytykowi literackiemu kryjącemu się pod inicjałami AKW. To dla niego napisał „Andrzej K. Waśkiewicz – miejsca opuszczone”, książkę dokumentującą i ukazującą związki tej ważnej dla literatury polskiej postaci z Ziemią Lubuską, która ukazała się w ubiegłym roku.
Można by spytać, po co pisze się takie książki, jak „Obrazki prowincjonalne prozą”, jeśli nie jest się choćby prezydentową czy Justinem Bieberem? Czy dla rozliczenia siebie przed sobą? Zapewne tak. Czy z powinności wobec innych, rodziny i przyjaciół, którym się zawsze coś zawdzięcza? I tu nie można zaprzeczyć. Konkretnych wrogów z nazwiskami i adresami Kurzawa jakby nie miał lub ich nie ujawnia, no, co najwyżej obecny bezduszny system, z którym notabene też nie walczy, a z którym to on, poeta, dziennikarz i animator kultury, przegrywa, stając (czy nagle?) wobec jakiejś beznadziei i pustki.
Czytając książkę, nie można oprzeć się wrażeniu, że Kurzawa „Obrazki prowincjonalne” napisał dla zaspokojenia swoich bibliograficznych skłonności. Lubi obrastać w zdjęcia, listy, lubi dokumentować i przedzierać się przez archiwalne zapiski. Dlatego też udało mu się odgrzebać nawet ślady swoich przodków i poukładać w niekompletne drzewo genealogiczne „bez liści”. I znów można spytać, po co to robi? Czy bliższa jest mu wiedza, skąd i dokąd zmierza? Czy raczej dla uporządkowania miejsca po sobie, ażeby to miejsce, które tworzy czy współtworzy, nie pozostawało bez wiedzy o sobie. Jest to bez wątpienia mrówcza praca. Ale Kurzawa, jak się zdaje, musi mieć ręce i głowę stale zaprzątnięte jakąś robotą (niejednokrotnie społeczną). A to wymyśla nazwy ulic dla Zbąszynia w oparciu o historyczne źródła, a to od podstaw tworzy stowarzyszenia dla kresowian czy ziemiaństwa.
Lecz nie dajmy się zwieść dokumentacyjnemu czy sentymentalnemu obliczu tej książki, gdyż pod nim pulsuje jeszcze inne tętno. Refleksja nierzadko gorzka, jak przystało na poetę. Kurzawa spogląda za siebie, by przewartościować swoje wielkie i małe iluzje.
„Jak to teraz wytłumaczyć córce? Telefony, telewizory, ludzie, ulice, świat, ba, wielki świat. Stolica. Loty samolotem, uściski dwóch prezydentów. Zawód. Prestiż ponoć, pozycja ponoć. Śmiech. Bzdura... To przecież nie na miarę tego chłopca z Rynku, ze szkoły nr 1 na ul. Wolsztyńskiej. Kopiącego piłkę w małym parku. Przecież poza te granice nie sięga świat. A wyobraźnia? Nie ma prawa się rozpędzić. Zamyka się w lokalnych obrzeżach”.
Te zdania postawione są na finał. A więc obrazki spisane w książce to są jednak powidoki utraconego czasu. „Czasu młodego”, czasu niedostatku materialnego, a jednak pełnego entuzjazmu, ekspansji i wolności umysłu. Gdy granice świata jeszcze nosi się w sobie. Więc na pytanie Kurzawy, dziennikarza: „Co się stało z moim światem?”, odpowiem (jako rówieśniczka) mało publicystycznie. Że granice od nas odpływają w siną dal i coraz trudniej jest nam je przekraczać.
Zachęcam do przeczytania książki. Wielu z nas, pięćdziesięcio- i sześćdziesięciolatków, z sentymentem odnajdzie i w swojej pamięci podobne krajobrazy.
Eugeniusz Kurzawa, „Obrazki prowincjonalne prozą” (nakładem własnym), ISBN 987-83-89975-59-1; Wilkanowo - Zbąszyń 2014, s. 240, proj. okładki Alicja Błażyńska