Paweł Kubiak

Z zegarami nie ma przelewek. Są bezlitosne, a czasami przypominają o tym umieszczone na nich monogramy. I poeci to dostrzegają, poczynają rozmyślać, biorą na warsztat. Zazwyczaj są to twórcy „w pewnym wieku”, ale nie zawsze. Andrzej Wołosewicz – będący w wieku poczciwie średnim – już postanowił wziąć się za bary z hegemonią zegarów nazywaną przemijaniem.

Andrzej Wołosewicz jest poetą i krytykiem literackim, zdecydowanie aktywniejszym jako ten drugi: niezmordowany recenzent, odkrywca (lub współodkrywca) oryginalnych młodych talentów (Małgorzata Lebda, Piotr Rudzki, Agnieszka Syska), tropiciel twórczości i losów poetów niepokornych, osobnych, kontrowersyjnych (Wiesław Sokołowski „Sokół”, Kazimierz Ratoń, Krzysztof Gąsiorowski). Przegapienie jego trzeciej książki poetyckiej jest więc w pewnym sensie „usprawiedliwione”. A byłoby szkoda, bo „Monogram ze starych zegarów” to pozycja cenna ze względu na zawartość intelektualną – wychodzącą naprzeciw naszym cywilizacyjnym, jak najbardziej aktualnym niepokojom i potrzebom; nawet rozmiary tomiku są wprost na nasze pospieszne czasy, a widzenie tego faktu wcale nie jest dowcipem.
Z tym twórcą dobrze się dyskutuje. Większość jego wierszy to swoiste zaproszenia do dialogu, gdzie poeta wcale nie stara się mieć racji, jedynego patentu na pojmowanie bytu i uczestnictwo w nim. Pyta np. wprost: „Co sądzisz o koncepcie/ że poeci to poganiacze słów”? Możemy odpowiedzieć, że słowa – tworząc, opisując i ocalając od zapomnienia rzeczywistość – są niepodległe, samodzielne w obrębie epok czy pokoleń, niedościgłe, pokąd same nie wytracą impetu, nie rozpłyną się we mgle zobojętnienia, nie uciekną w nowe konteksty. Ale czy na pewno? Poeta (każdy) stara się być ich poławiaczem, wciąga je w swoje wymyślne pułapki logiki i absurdu jednocześnie. Trzeba jednak przyznać, że „poganiacz” niestrudzenie zapędzający słowa do zagrody wiersza budzi naszą sympatię.
Wróćmy do królestwa zegarów, czyli do życia. Poeta daje nam dobrą radę bliźniego, rzadkie dziś umocowanie rozumu i wiary jednocześnie, przekonuje, że powinniśmy trwać. Wymaga to uporu i zgody na koleiny losu – przy założeniu wzrostu. Zacytujmy w całości wiersz „mimo wszystko”:
skoro już jesteś na świecie
musisz żyć i musisz uczyć się żyć
nawet gdy życie staje się kwestią
utrzymania na powierzchni
resztę pozostaw niebu
noś w duszy mroczną niezachwianą wiarę
tak samo ślepą i gorzką jak soki drzewa
co mu nie przeszkadza piąć się wyżej i wyżej
mimo napierającej gęstwiny
tylko tak potężna wiara pozwala żyć
bo twoim przeznaczeniem jest
żyć pomimo wszystko
Zasygnalizowany w tytule tomiku monogram spotykamy w wierszu „Projekt nagrobka”: „vulnerant omnes, ultima necat” – wszystkie mijają, ostatnia zabija. Wołosewicz cytuje w tym wierszu także Jana Leończuka: „dziękuję Boże/ za życiodajny lęk umierania”. Taka perspektywa w znaczącym stopniu oswaja nas z terrorem zegarów, usposabia do pogodzenia się z algorytmem istnienia; zwłaszcza jeśli te (godziny), które minęły, nie zmuszają nas do opuszczenia głowy.
Spośród licznych odniesień oraz dyskursów filozoficznych (poeta jest z wykształcenia filozofem) i literackich przywołam dwa. Jeden to „List – filozoficznie – otwarty”, w zabawny i pouczający, odważny sposób korespondujący z mitem heraklitańskim:
mój kochany poczciwy
głupio mądry Heraklicie
powiedziałeś co powiedziałeś
i na co ci to było?
stoisz teraz na brzegu
i pilnie śledzisz kto wszedł
odganiając próbujących ponownie
tylko dlatego aby się zgadzało
(...)
przecież po prawdzie
nawet r a z d o t e j s a m e j nie sposób
bo co wówczas znaczy
- t a s a m a?
prywatnie – nie służbowo! – to się dziwię
żeś tego nie zauważył
Drugim jest wiersz „Dwóch, którzy idą” opisany na kanwie percepcji Borgesa. Rzecz jest o nieco atawistycznym indywidualizmie, sensie, bezsensie i „widzialnych nierealnościach” sztuki. Pół biedy, gdy idzie dwóch, ale skóra cierpnie, gdy wyobrazimy sobie podobną wędrówkę – cywilizacyjną, europejską, narodową. Oto fragmenty:
tych dwóch, którzy idą chociaż razem,
to każdy w inną stronę – pasują mi
do opisu borgesowskich zapętleń
(...)
zatem tych dwóch, którzy idą
do świata choć w nim i z nim choć donikąd
są jak świt: tylko zegar wie, w którą zmierza stronę
(...)
zatem trudno orzec który z dwóch co idą
powiedział, że sztuka wymaga widzialnych nierealności
i czy w ogóle takie słowa padły
chociaż jeden z nich (który?) przyrzeka
że jeszcze ma je w uszach
ale czy można wierzyć któremuś z dwóch
co idą chociaż razem to każdy w inną stronę?
Istotnym wątkiem wplatającym się w wielotematyczną przestrzeń tych wierszy jest przyjaźń. Rozpoczyna się dedykacją książki: „Są takie przyjaźnie,/ które nie wymagają słów,/ choć słowo ma w nich znaczenie (Janowi Marszałkowi). Później znajdujemy jakże dojrzały (pojęciowo i emocjonalnie) wiersz „Człowiek i pieśń” poświęcony filozofowi Jeremiemu Szczeniowskiemu, gdzie czytamy: „Twoja pieśń – Twoje życie, Przyjacielu/ Swoim życiem sądzi się życie innych”. A tuż po nim utwór „Do Andrzeja W.” z niebanalną ofertą przyjaźni skierowaną do... siebie! Nuty przyjaźni pobrzmiewają także w innych wierszach, zwykle są wyrazem troski oraz powinowactwa w sztuce i myśli.
Czytelniczą rozkosz przynoszą wiersze quasi-biograficzne, zuniwersalizowane zwierzenia „literaturożercy”, takie jak „Czytał mnie Różewicz”. Odwrócenie relacji autor – czytelnik oprócz walorów „praktycznych” (dla autora) otwiera niezwykłe możliwości poznawcze (dla czytelnika): literackie i psychologiczne. W ogóle z tomikiem „Monogram ze starych zegarów” jest trochę tak, jak chce reklama o małym browarze z dużym piwem (a jest tu o piwie w kilku wierszach!). Niespełna pięćdziesiąt utworów wprowadza nas w bogactwo światów wewnętrznych, przydatnych w obronie przed tymi nachalnymi – zewnętrznymi. Przekora Andrzeja Wołosewicza, poczucie humoru i zwyczaj stawiania stereotypów myślowych na przysłowiowej głowie wciągają jak dobra powieść, czynią lekturę po prostu ciekawą.

Andrzej Wołosewicz, „Monogram ze starych zegarów”, Wydawnictwo „Astra”, Łódź 2010