okladkaajpg

Nowa powieść Bogusława Wiłkomirskiego

Pisałem już wcześniej, że lubię odpoczywać z kryminałem w ręku. A jeszcze bardziej powieścią sensacyjną. Oczywiście, mowa o dobrym produkcie tego gatunku. I doskonale się złożyło, że na początku sezonu urlopowego Bogusław Wiłkomirski podarował licznym swoim fanom kolejną powieść sensacyjną „Nadszarpnięta kurtyna”[1]. Od razu powiem: książka ma to, co najważniejsze – wciąga od pierwszej kartki.

W istocie rzeczy jest to nowy odcinek niebywałych przygód agenta MI6, Alexandra Blacka, które śledziliśmy w powieści Kryptonim „Wyspa”, kiedy to w czasach II wojny światowej brawurowo się zmagał z dwoma siłami zła – Abwehrą i NKWD. Teraz nieustraszony major brytyjskiego wywiadu (jego matka, jak pamiętamy, była Rosjanką) w roku 1956 ląduje w Warszawie a następnie trafia do Budapesztu.

O roku ów! – chciałoby się zakrzyknąć za wieszczem. Właśnie ten 1956. jest tłem perypetii głównego bohatera powieści. Ale też i samo tło tętni pełnoprawnym życiem! I to jest dodatkowy walor pisarstwa Wiłkomirskiego – nienatrętna, nie belferska, dynamiczna w narracji lekcja historii. Potrzebna? Bardzo potrzebna – to przecież po nas, którzy tamte dni pamiętamy z własnego doświadczenia – już co najmniej dwa pokolenia czytają książki. A czas zaciera pamięć. Zwłaszcza, jeśli się jej nie wspiera. Pamiętne okoliczności dojścia Władysława Gomułki do władzy w Polsce i powstanie na Węgrzech, wzniecone w geście poparcia wolnościowych dążeń Polaków, a także jako własna próba wyrwania się z sowieckiego uścisku i zbrojnego rozcięcia „żelaznej kurtyny”, okazały się znakomitym pisarskim tworzywem. Zwłaszcza, że narracja prowadzona jest od wewnątrz tych wydarzeń – przez doświadczonego agenta wywiadu Jej Królewskiej Mości. No i oparta w równiej mierze na mocnych dwóch nogach: oryginalnej intrydze autorskiej, oraz włączeniu do fabuły rzeczywistych aktorów wydarzeń tamtego czasu.

Major Black otrzymuje dwa zadania. Pierwsze to bezpieczne wywiezienie z Warszawy spalonego agenta MI6. Polaka, dla którego współpraca z Londynem jest udziałem w walce z komunistycznym reżimem. Po brawurowym wyrwaniu agenta z kotła bezpieki, Black rusza do Budapesztu, gdzie z kolei ma wykryć i zlikwidować sowieckiego „kreta” w brytyjskiej ambasadzie. W naddunajskiej stolicy akurat nasila się wrzenie – w pierwotnym zamiarze na znak politycznego poparcia dla Polaków, którzy „postawili się” Chruszczowowi i sowietom, a które stopniowo radykalizuje się i przekształca w zbrojne powstanie. Rokosz, który w nierównej walce pochłonie tysiące ofiar.

Zanim jednak rozpocznie się wyprawa za „żelazną kurtynę”, major Black w brytyjskim parlamencie przysłuchuje się debacie na temat okoliczności zaginięcia (śmierci?) komandora „Bustera” Lionela Crabba, sławnego płetwonurka, który próbował podejrzeć tajemnice budowy kadłuba sowieckiego krążownika Ordżonikidze, najnowocześniejszego wówczas okrętu w swojej klasie, na pokładzie którego do Londynu przybyli z wizytą państwową gensek Nikita Chruszczow i premier Nikołaj Bułganin. Wiłkomirski daje nam pierwszy w tej książce popis rekonstrukcji zdarzeń sprzed ponad pół wieku.

Dalej – jest tylko ciekawiej. Ale uspokoję zainteresowanych. Treści powieści nie będę opowiadał, nie zepsuję przyjemności czytelników.

Chcę natomiast zwrócić uwagę na istotny przymiot warsztatu pisarskiego Bogusława Wiłkomirskiego. Dotyczy to nie tylko tej powieści. Jest to doprowadzona do doskonałości dbałość o szczegóły.

Widać to w dialogach, które prowadzą (w kilku językach) postaci powieści. Widać – na każdym kroku. Bo, na przykład, jeśli wspomina Działdowo, z którego wywodził się warszawski agent, to Wiłkomirski korzysta z okazji napisania o tamtejszym hitlerowskim kacecie Soldau i bestialstwach okupanta, które tam miały miejsce. Wiłkomirski odbył niezliczoną ilość lotów samolotami (gdzie tylko nie był?), więc pewnie prowadzi czytelnika przez lotniskowe meandry kontroli i odpraw. Jeśli już wsiada na pokład, to nie zwyczajnie – samolotu, ale, jak w przypadku Okęcia, jest to Vickers Viscount, „latający w barwach Lufthansy” do Wiednia. Jeśli do akcji przystępują warszawscy tajniacy, to posłują się czarnym Citroënem Traction Avant „ulubionym samochodem bezpieki”. Jeśli w Wiedniu Black zasiada do kolacji w domu zaprzyjaźnionego profesora, to na stole pojawia się, jakże by inaczej!, „Blutwurststrudel, przypominający zawiniętą w cieście polską kaszankę i Zigeundergulasch z mieszanego mięsa wołowo-wieprzowo-baraniego w pikantnym sosie paprykowym”. (Trzeba wiedzieć, że sam prof. Wiłkomirski jest znakomitym kucharzem!). Jeśli nad Dunajem zmaga się z podłymi „awoszami”, agentami AVO, to nie omieszka wyjaśnić, że nazwa węgierskiej bezpieki jest „skrótem od trudnej do wymówienia nazwy Államvèdelmi Hatósag”. Gdyby ktoś nie wiedział, od czego pochodzi nazwa tetetki, służbowego pistoletu wszystkich milicji w „demoludach”, to z książki się dowie, że jego konstruktorem był Tokariew (tetetka, bo Tulskij Tokariew). O toponimach miast i miejsc w krajach, które przemierza Black, już nie wspomnę – są wymienione z nazwy co do malutkiego zaułka i placyku.

Ciekawe jest przy tym to, że czytając „Nadszarpniętą kurtynę” ani przez moment nie miałem poczucia przeładowania szczegółami. Każdy jest na swym naturalnym miejscu i w potrzebnej mierze uwiarygodnia narrację.

Chciałbym pożegnać się z dzielnym, nieustraszonym, inteligentnym i majorem Blackiem tradycyjnym „Do zobaczenia”. Do zobaczenia w kolejnej, mam taką nadzieję!, książce trylogii o sympatycznym agencie MI6.

Jan Cichocki

 

[1] Bogusław Wiłkomirski. Nadszarpnięta kurtyna. Oficyna Wydawnicza Ston 2, Kielce 2023.