Maria Duszka: Freienwill

Autobiografia? Już kolejny taki tomik czytam... O pierwszym na koniec, a drugi istnieje jeszcze w maszynopisie i napisała go Agnieszka Tomczyszyn-Harasymowicz. Pomysł jest taki: rok po roku, od roku urodzenia aż po obecny, obrazy własnego dzieciństwa, ale z szerokim tłem i klimatem kolejnych lat, w których dorastaliśmy razem z Polską i wszystkim, co się działo w nas i wokół nas. Osobliwa biografia wewnętrzna i zewnętrzna, wierszowane annały własnego życia z jego pejzażami wewnętrznymi i „eksterytorialnymi”.

Maria Duszka wydała właśnie taki tomik w serii dwumiesięcznika „Topos” (pismo to – jak wiadomo – zawsze drukuje i dołącza do kolejnych numerów dwa tomiki; książka Duszki ukazała się wraz z numerem sierpniowym). Wiersze są tytułowane kolejnymi latami. Tak więc pierwszy to 1960, potem 1961, 1962 i tak aż do 2010. Ciekawy pomysł, no nie? Nawiasem mówiąc, powinien on być kontynuowany przez autorów co dwie, trzy dekady... – ech, zostawić tak po sobie taką specyficzną, poetycką kronikę całego życia... U Duszki pierwszy wiersz (1960) brzmi tak: moja mama / wydała mnie na świat // (urodziłam się / w najokrutniejszym miesiącu // urodziłam się poetką / w rodzinie rzeźnika) // moja mama jest dobra / łagodna / i prostolinijna / jak dziecko // nie mogę jej mieć za złe / że mnie wydała światu natomiast wiersz ostatni (2010) to zapis autorki o jej udziale w niemieckim festiwalu poetów polskich: Polnischer- Sommer / – festiwal chmur i tęcz / przelotnych opadów / i uśmiechów słońca // centrum Hamburga tętniło muzyką / i spokojnie kwitły słoneczniki Szlezwiku // przeciw cieniom samolotów / w Bundesfeiertag // na przekór szalonemu wiatrowi / na nadmorskich wrzosowiskach // przeciw odwiecznej polsko-niemieckiej / – nasza pokojowa misjo poetycka. Tak wygląda ta „klamra”, te ramy „sprawozdania” z 50- letniego życia... Cymes jednak – moim zdaniem – kryje się nie w tych dwu wierszach, lecz w wielu, które między nimi...
Zaskakujące zapisy, konstatacje, refleksyjki, wielekroć zupełnie „drugorzędne” impresje i wspominki, ale właśnie oddające „interior” pamięci i smakowite drobiażdżki, z których składa się całe nasze życie, ech!, życie... Np. rok 1979: z czego / składa się / samotność? // z pustki. Albo rok 2006: co się stało z naszą szkołą? // puste klasy / wybite szyby / – wygląda jak po wojnie // nienaruszona stoi tylko / ta metalowa barierka / na której po raz pierwszy / pocałowałeś mnie / nie całując. Dominują epigramaty. To dobrze – przebłyski, okazujące się po latach czymś ważnym. Takie szumy, zlepy, ciągi, a w tej potłuczonej mozaice czas czasami umie przeglądać się najlepiej. I – czytając ten tomik – nieustannie pamiętajmy, że nie jest to historia półwiecza, lecz osobista historia „epizodów”, a z nich, właśnie z nich składa się na ogół coś więcej niż „biografia uporządkowana” i faktograficzna. Nie chcę tego tomiku przeceniać, nie chcę twierdzić, że Duszka jest w ścisłej czołówce swoje pokolenia poetyckiego. Jednak napisała coś, co zrobiło na mnie wrażenie. Sparafrazuję słowa pewnego poety: to był strzał, który poderwał we mnie chmarę śpiących wróbli! Dlaczego? Otóż czytam coraz więcej tomików prześcigających się w „nowej dykcji”, szukających skomplikowanych struktur słownych, wyszukujących odniesień i skojarzeń, które koniecznie trzeba znać, żeby wiersz zrozumieć. Szyfry są coraz bardziej skomplikowane, niepowtarzalne i nie do końca czytelne nawet dla wyrobionego czytelnika. Nie mam, oczywiście, nic przeciw tym poszukiwaniom, ale też sądzę, że częstokroć dajemy się nabierać „nowej dykcji”, bowiem „nie wypada” udawać, że jej nie rozumiemy. Ostatnio przeczytałem kilka tomików, które uważam za dobre, jednak nie chcę o nich pisać tylko dlatego, że jest mi obcy ich timbr, ich język tak osobny, że aż nazbyt osobny, bym się z nim utożsamiał. Mody życia literackiego wyzwalają bezkrytyczną na nie modę. We mnie z tego powodu narasta tęsknota za prostotą, a prostota – jak wiadomo – nie oznacza prostactwa. Kwestia „języka osobnego” to też zresztą pojęcie względne. Czyż nie miał go np. Grochowiak? I on do dzisiaj jest bardziej rozpoznawalny w poezji tamtego czasu niż osobni na słońcach swych autorzy nowych roczników. Maria Duszka dała sobie spokój z tego typu ambicjami. Czy tym samym przekreśliła swoje szanse? Ależ nie! Ten tomik przekonuje swoim autentyzmem, subtelną refleksyjnością i subiektywna siłą wyznań. Na jego drugim planie są zaś – o czym już wspomniałem – reminiscencje świata obiektywnego, tego, który towarzyszył naszemu życiu, czy chcemy tego, czy nie. Duszka zawierzyła najdalej idącej prostocie, „mówieniu wprost”, mówieniu „tak po prostu” – i to mnie ujęło. I jeszcze jedno: to już siódmy zbiór wierszy tej autorki. Jest on poniekąd i być może reakcją na tomik Marka Czuku pt. Forever, który także ukazał się nakładem „Toposu” (w roku 2010). Krzysztof Kleszcz pisał o nim: Powstała specyficzna autobiografia – migawki, chwilomyśli. Właściwie – proza życia, która staje się poezją, dopiero wtedy, gdy pojawi się w naszym umyśle konstatacja: „tamten świat uleciał, błahe to nasze życie”. Myślę, że po książkach Czuku, Duszki i zaanonsowanej tu Tomczyszyn- Harasymowicz pomysł już nie powinien być kontynuowany przez innych. Ta trójka zrobiła sporo, inni naraziliby się na epigoństwo. Choć warto się nie bać powrotu do prostoty – ona nigdy epigoństwem nie będzie!

Maria Duszka Freienwill, Biblioteka „Toposu”, Sopot 2012, s. 62.