Pewne wiersze budzą się wiosną. Kiełkują organicznie życiodajnym śpiewem ziemi. Kiedy wygnano nas z raju dane nam było zmierzyć się z monotonią dni. Skazano nas na niełatwą wędrówkę od narodzin do śmierci. Na mozolną drogę pełną wyzwań od świtu do zmierzchu. Na próby obłaskawiania losu wszelkimi znajdowanymi okruchami szczęścia. Szukanie ich nie jest, i nigdy nie było, takie łatwe.

Zakładam okulary poezji i do ręki biorę najnowszy tomik Ireny Kaczmarczyk – krakowskiej poetki i publicystki pod tytułem „Śpiew ziemi”. Irenka jest dla mnie osobą szczególną: lubianą koleżanką Krakowskiego Oddziału Związku Literatów Polskich jak również towarzyszką pióra współtworzącą treści publikowane na warszawskim portalu literackim pisarze.pl, a wracam też zawsze, wyjątkowo sentymentalnie – do naszych wspólnych galicyjskich wojaży i spotkań autorskich trzy lata temu. Odbywały się one w ramach Międzynarodowej Galicyjskiej Jesieni Literackiej od ponad dwudziestu lat organizowanej przez Andrzeja Grabowskiego. Przyznam, że czekałem na ten tomik, a jego dziewicza percepcja wywiera od pierwszego dotyku ogromne wrażenie edytorskie. „Śpiew ziemi” jest wydawniczą perełką, która skrywa słowo oprawione w niesamowite akwarele pani Ewy Preisner – krakowskiej malarki, absolwentki Akademii Sztuk Pięknych o bogatym dorobku artystycznym. Te prace idealnie konweniują z nośnym przekazem treściowym Autorki. Można powiedzie, że obraz wtapia się w słowo, budując niepowtarzalną atmosferę przyjaźni dwóch wyjątkowych kobiet szukających piękna życia w chwili. A że zdążyliśmy już poznać, czym byłby ten świat bez kobiet, apetyczność tomiku wzmaga tylko oczekiwanie na to, co nam ten „Śpiew ziemi” raczy dziś zanucić.
Od pierwszych taktów zagłębiamy się w mikroświat Poetki. Początkowo zadziwia nas oszczędność i dyscyplina słowa, jednak wczytawszy się w pełnię subtelności znaczeń, budowanych delikatnie, bez zbędnego patosu, osiągamy uczucie lekkości i głębokiej refleksji nad życiem. Wstępujemy w ciszę, aby uczyć się tego co najprostsze: ulotności chwili, jej prostoty, zachwytu nad nią i jej ciągłego, nieodwracalnego przemijania. „Trwaj chwilo, jesteś piękna!”; po czym nasze dusze niczym dusza dr Fausta przechodzą we władanie zatraceń. Odczuwanie tego właśnie napięcia wyzwala nić sztuki z poplątanego świata artysty.
Nie mogąc być już w raju nauczyliśmy się wędrować po tej naszej, coraz bardziej umęczonej ziemi. Ziemia jest bowiem motywem przewodnim tego tomiku wierszy jak i naszego istnienia. Jest więzieniem i życiem. Bywa nadzieją. Ziemia Ireny Kaczmarczyk: śpiewa, mruczy, strząsa zło, a bywa też w stanie odmiennym, pulsuje, godzi się z niebem i pozwala poetce pomilczeć kiedy przytula twarz do kamienia. Co szepcze jej ten kamień? Nie wszystkiego musimy się dowiedzieć ...Tak rodzi się sens istnienia wznoszony na percepcji zachwycającego piękna natury, w której przyszło nam żyć. Tak smakuje świat poeta – dziwny człowiek nie potrafiący się przystosować do brutalnych reguł gry tego świata z jego oszałamiającym pędem życia. Irena Kaczmarczyk nie godzi się na ludzki smutek. Patrzy głęboko w oczy dziecka i oswaja uchwycony tam na moment lęk w dojmującej grozie współczesności. Prowadzi nas w prostotę chwil. Przekonuje, że nie należy się bać monotonii czterech pór roku, a wręcz uśmierca – specjalnie dla nas – tę monotonię ukazują, że warto się nimi zachwycić. Pory roku są bowiem organicznym elementem bytu, w nich wszystko się wydarza, a każda kolejna wiosna nigdy nie jest taka sama.
Jak już wspomniałem nie ma w tym tomiku wielu słów. Jest natomiast wiele treści. Brak po prostu pustych, zbędnych, przegadanych słów. Wszystkie są użyte właściwie, dźwięczą dyskretnie, jakby zza tafli tajemniczej, rozmytej akwareli, której barwy mówią silniej od kształtu – jednocześnie budząc w naszej wyobraźni kształt znaczeń i konstrukcję wartości. Ewa Preisner obrazem budzi w nas poezję, Irena Kaczmarczyk maluje ją słowem. I tak możemy znaleźć się w kręgu piękna i wiosennej nadziei. W „pejzażu przejściowym w Tatrach”:
nad głowami jeszcze
zimowe witraże
halny wkrótce odsłoni
granitową nagość
wyniesie hostię słońca
nad kosodrzewinę
i śnieg zacznie płakać
odkrywając na hali
krokusowe stado
Śnieg przestał płakać, a hostia słońca przyniosła nam lirykę Ireny Kaczmarczyk 6go marca 2013 w krakowskim Klubie Dziennikarzy „Pod Gruszką”. Mogliśmy dotknąć poezji słuchając i podziwiając spektaklu poetyckiego do słów tomiku „Śpiewu ziemi” w wykonaniu: Sławy Bednarczyk – krakowskiej aktorki oraz Ewy Preisner – krakowskiej malarki. Dotyk ten otuliła muzyka w wykonaniu pierwszych skrzypiec Orkiestry Filharmonii im. Karola Szymanowskiego – pana Andrzeja Broniatowskiego. Trudno o wytrawniejsze skupienie się przenikania sztuk w jednym miejscu, w jednym czasie i w jedynym niepowtarzalnym gronie jakie tworzą ludzie sztuki i ich goście. Krakowski Oddział Związku Literatów Polskich kultywuje bowiem stare tradycje spotkań bohemy artystycznej Anno domini 2013 organizując wiele takich właśnie magicznych i niepowtarzalnych wieczorów autorskich. Nigdy nie poddajemy się przeciwnościom losu, brakowi środków materialnych i innych ludzkich niechęci. Spotkanie nasze prowadziła Prezes Krakowskiego Oddziału Związku Literatów Polskich - Magdalena Węgrzynowicz-Plichta, której jesteśmy wdzięczni za dynamizm działań oraz dobrą ich organizację. Sala Fontany wypełniła się po brzegi. Nad nami zastygło barokowe sklepienie, które właściwie akompaniowało i zwieńczyło tę esencję sztuk pięknych. Warto przyjrzeć się bohaterom wieczoru. Do Autorki – jeszcze powrócimy. To jej siódmy tom poezji. Sądzę, że bardzo spójny, tematyczny i dojrzały.
Pani Sława Bednarczyk jest aktorką, reżyserem, scenarzystą oraz dyrektorem Teatru Stańczyk. Skala i waga jej działań artystycznych zadziwia. W spektaklach Teatru często pojawia się tematyka patriotyczna i religijna. Artystka działa na rzecz niepełnosprawnych, wynajduje amatorskie talenty teatralne oraz śmiało deklaruje, że najważniejszym kodem działania jest po prostu miłość. Trudno się z Nią nie zgodzić.
Pani Ewa Preisner maluje obrazy: oleje, akryle, akwarele, pastele. Ma w dorobku szesnaście wystaw indywidualnych w kraju i za granicą oraz fascynujące pomysły w ramach dekoracji wnętrz. Jej akwarele znakomicie komponują z tomem „Śpiew ziemi”. Wiele mówią tytuły prac: „rzeka”, „wiosna”, „arterie”, „moje pola”, „przed deszczem”, „puls ziemi”, „maki”, „moje drzewa” oraz puentujący tytuł „idę bo idę”. Malarka deklaruje ucieczkę od zgiełku, ciągłe zadziwianie światem oraz rejonem Ponidzia, który stanowi obecną inspirację zniewalającym pięknem.
Pan Andrzej Broniatowski jest absolwentem Akademii Muzycznej w Krakowie, ukończył Wydział Instrumentalny w klasie skrzypiec prof. Ariadny Lwowicz-Pawłowskiej. Od ponad 30 lat pracuje jako artysta muzyk - skrzypek w Orkiestrze Filharmonii im. Karola Szymanowskiego w Krakowie, pracuje również jako pedagog - nauczyciel gry na skrzypcach w Szkołach Muzycznych I i II stopnia. Pracował również w Hiszpanii grając w orkiestrach symfonicznych w Oviedo i La Coruni. W młodości przez wiele lat grał w kapeli Zespołu Pieśni i Tańca Uniwersytetu Jagiellońskiego "Słowianki" w Krakowie.
Smakując muzykę w wykonaniu wirtuoza oraz recytację powróćmy do osoby Autorki. Irena Kaczmarczyk jest absolwentką Uniwersytetu Jagiellońskiego, językoznawcą, bibliotekoznawcą oraz animatorem kultury. W 2008 roku została laureatką konkursu w kategorii Osobowość Roku 2007 – Twórca. Do dziś nie zwalnia tempa. Dokładnie monitoruje życie kulturalne Krakowa, co znajduje wyraz na portalu literackim pisarze.pl w cyklu pod przewrotnym tytułem – „Donosy kulturalne z Krakowa”. Nie muszę chyba udowadniać ile donosi Irena o tym, co dzieje się w Krakowie. Irena świetnie wypełnia to zadanie. Wszyscy członkowie naszego oddziału ZLP są też jej zapewne wdzięczni za wiele relacji z wieczorków i spotkań, które z dziennikarskim i literackim zapałem publikuje Autorka na stronach internetowych. Relacje te są świetnie napisane i zawsze oddają atmosferę oraz fakty tego, co się wydarzyło. Myślę, że to kronikarskie wręcz zacięcie zostanie po latach bardzo docenione. Póki co – prosimy o jeszcze...
Bardzo licznie zgromadzona publiczność zasłuchana w śpiew ziemi nie wiedziała kiedy minął czas. Czas ma bowiem w sobie taką plastykę naszej świadomości – iż jest ona zmienną, w kontekście i w zależności od dostarczonych bodźców. Wiosenne ożywienie, jak również owe (artystyczne tym razem) bodźce wywołały po występie burzliwą dyskusję nad formą wieczorku autorskiego. Temat nazbyt szeroki, aby zamknąć go w emocjach chwili. Był to jednak udany wieczór, a publiczność wyszła wyraźnie usatysfakcjonowana. Można dywagować nad pewną teatralnością spektaklu, która być może przytłumiła barwę tej poezji, jednak w dzisiejszym świecie szybko przesuwającego się obrazu można też uznać taką właśnie formę za właściwą. Poezja jest do smakowania w intymności i każdy może sięgnąć po tomik, dla pełniejszego i własnego jej przeżycia.
Wracając do „Śpiewu ziemi”. Dwie klamry spinają tę poetycką wędrówkę – ziemia, po której chodzimy, w ujęciu Autorki fascynujący, tętniący życiem organizm oraz nieustanne przemijanie pór roku. To pozornie banalne ujęcie prowadzi nas w świat metafor delikatnych i subtelnych. W „ciszę ogrodzoną wierszem”.
Możemy w tych strofach odnaleźć też „kruchy kielich wiary”, który jakże miękko wtapia się w „hostię słońca” oraz śpiewa „alleluja odbite od grani”. Wiara jest bowiem głęboką tajemnicą człowieka i możemy dostrzec ją tylko śladowo i niepełnie.
Św. Paweł bowiem napisał: „Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; Wtedy zaś [ujrzymy] twarzą w twarz(...) 1 Kr 13, 9-10,12
Możemy też znaleźć nieśmiałą próbę określenia relacji kobiety do mężczyzny. Dać unieść się pytaniu „jak zachować nas w nas”...? To bardzo ważne pytanie – oto cała tajemnica życia. Odpowiedzi nie znajdziemy na Karaibach, ani w żadnym miejscu, do którego zapędza nas ciągłe poszukiwanie szczęścia. Odpowiedź możemy uzyskać
... „w deszczu”
jedźmy – mówisz
już drugi dzień pada
i bawisz się chłodem firanki
dobrze – lecz gdzie nam tak będzie
smakować chleb z niebem
i szczyptą macierzanki?
To prawda. My, mężczyźni nader często bawimy się chłodem firanki, gnani gdzieś odwieczną potrzebą „naprawiania świata” oraz „czynienia sobie ziemię poddaną”... Lecz gdzie nam tak będzie smakować chleb z niebem? – i dodam przewrotnie – szczyptą poezji Ireny Kaczmarczyk... ?
Często to właśnie ta kobieca dusza „dźwiga ze spaceru ważne pytania” i zaskakuje nas refleksją: „słowa odrastają – chwila nie odrasta”. Warto zatem się poddać porządkowi natury, odkładać rzeczy na właściwe miejsca oraz zetrzeć czasem kurz z przybrudzonych mebli wzajemnych relacji. Naprawianie świata warto prowadzić w ciszy. W ciszy i tajemnicy rodzi się bowiem miłość. Wtedy zapala się wiersz, oswaja lęk i być może łatwiej odnaleźć drogę do trudnych pytań współczesności. Jest ich coraz więcej. Niepewna bowiem ta nasza podróż. Są listy, które nie dochodzą i pociągi, które nie dojechały. Jest człowiek, który potrzebuje – kromki nieba z wierszem. I najprostszej, najszczerszej, najprawdziwszej – miłości.

Irena Kaczmarczyk Śpiew ziemi. Wydawnictwo i Drukarnia Towarzystwa Słowaków w Polsce, Kraków 2013, s.64